Co bym chciała dziś napisać?
Może o małżeństwie/ partnerstwie, które trwa po rozwodzie/ rozstaniu.
Mam na myśli, że formalnie już jest koniec, lecz jeden rodzic albo oboje nadal mają punkt odniesienia na drugiego rodzica.
„Bo on/a to… On/a tamto…… Co zrobić, by on/a (nie) robił/a tego czy tamtego do dzieci.
NIC nie możesz zrobić.
Masz zająć się sobą i swoją relacją z dziećmi.
Budowaniem własnej więzi, relacji z dziećmi BEZ odnoszenia czegokolwiek do drugiego rodzica.
Drugi rodzic buduje więź po swojemu – na tyle na ile potrafi, choć Tobie może się wydawać, że nie potrafi.
Jego odpowiedzialność jest za jego bycie w relacji do dzieci.
Twoja – za Twoje.
Proste i trudne.
Proste w teorii. W praktyce to kwestia tego, na ile głęboko jesteś zasiedziana, zasiedziany w potrzebie narzucania drugiemu rodzicowi tego, co według Ciebie ma robić do dzieci i jak ich relacja na wyglądać.
I nie myślcie, że jedna płeć robi to mniej, a ta druga bardziej. Moja praca z rodzicami obojga płci pokazuje, że tę tendencję do prób wymuszania, w jaki sposób ma wyglądać rodzicielstwo drugiego rodzica mają silne i kobiety i mężczyźni.
Paradoks polega na tym, że im szybciej przestaniesz „siedzieć” pomiędzy drugim rodzicem a dziećmi i tam mieszać według tego, co uważasz za słuszne dla nich, tym szybciej drugi rodzic zacznie z Tobą współpracować i stosować wspólne rozwiązania.
To takie wyjście z roli rodzica drugiego rodzica – jeśli kusić by się o jakiejś tło psychoterapeutyczne.
I to pozytywny aspekt rozwodu/rozstania, który obserwuję.
Wychodzimy z układów, które najczęściej spychają na margines jednego z rodziców i pozwalają mu nareszcie być w relacji z dziećmi. Tak prawdziwie być, w obecności psychicznej, odpowiedzialnej, decyzyjnej, a nawet asertywnej – że ten rodzic też jest OK i ma prawo do swojej własnej relacji z dziećmi.
To tak w skrócie, sygnalizacyjnie. Niech już płynie do tych, co tracą czas na próżną szarpaninę, by zaprzestali.
——————————
Jeśli potrzebujesz wsparcia w powyższym temacie, wiesz gdzie mnie szukać.