Znasz taki widok lub jemu podobny?
– rozrzucone w dziecięcym pokoju lub poza nim zabawki i inne dziecięce rzeczy, które wzruszały, lecz powoli stają się powodem niezgody. Nazwijmy rzecz po imieniu: rozprzestrzeniony na wszystkie pomieszczenia BAŁAGAN, którego nikt nie ogarnia i nikt nie chce sprzątać. Na szczęście to zdjęcie z 2015 roku.
Lubię porządek. Myślę, że każdy z nas w jakimś stopniu lubi. Tego, czego chcemy dla siebie i dla naszych dzieci jest umiejętność utrzymywania porządku. Gdy zabawek i rzeczy dzieci przybywa, ten porządek coraz trudniej utrzymać. Jeśli stosujemy nakazy, żądania, prośby, groźby, kontrolę i szantaże, mamy pewne, że sprzątanie stanie się problemem dla całej rodziny. Rodzica, który czuje się coraz gorzej w swojej roli i dzieci, które wobec takiego traktowania będę odpowiadać oporem, buntem, nawet krzykiem i agresją.
RZECZ, KTÓREJ NIE ZNOSZĘ
Nie znoszę najbardziej na świecie. Bardziej niż zbierania brudnej bielizny i wchodzenia stopą w zostawionego w najmniej oczywistym miejscu klocka (choć potrafi to czasem rozczulić): MÓWIENIA DRUGI RAZ TEGO SAMEGO, czyli np. „trzeba posprzątać” czy „skarpetki leżą każda w innym miejscu”. Czuję się wtedy ze sobą FATALNIE! Nienawidzę siebie i całej sytuacji. Nie uważam, że w całym byciu matką najwięcej energii mam wydatkować na powtarzanie poleceń, które wszyscy mają wiecie gdzie. Nie! Jeśli tak ma wyglądać bycie rodzicem, to ja się wypisuję. Mówić to ja kocham, lecz jeśli jest to mówienie do Was na warsztatach, live’ach, gdziekolwiek, ale o tym, co mnie pasjonuje. Uwielbiam też rozmawiać z dziećmi, gdy te rozmowy są potwierdzaniem istniejącej już i wzmacnianej stale więzi między nami. Powtarzaniu – jak zdarta płyta – mówię „NIE!”. Ja tego dla siebie po prostu NIE CHCĘ! Nie chcę być rodzicem, którego dziecko przedrzeźnia za plecami „bla bla bla” lub sprząta: „bo nie da mi spokoju”. Nie chcę być rodzicem, który nienawidzi swojej roli, bo musi mówić komuś milion razy, co ma zrobić. A na koniec i tak skapituluje i posprząta, z czego dzieci wyciągną naukę: „po co się wysilać, skoro matka pogada, pogada, pokrzyczy, powścieka się, ale i tak sama posprząta”.
COŚ NIE DZIAŁA? – ZMIEŃ PODEJŚCIE
Do tego nigdy w życiu nie mogłam dopuścić. Taka wizja mnie i mojego życia nie jest moja. Chcę mieć z dziećmi relację, w której nie ma przymusu, lecz jest empatia i szacunek, a każdy wie, że jest częścią czegoś fajnego, czym jest nasza rodzina. Na szczęście szybko zauważyłam, co w mojej postawie nie działa. Poprzyglądałam się trochę, jak to, co mówię, robię wpływa na postawę dziecka i dlaczego demobilizuje je do sprzątania. Wyeliminowałam pewne SWOJE zachowania. Opowiedziałam mężowi, jak widzę sprawę i jak chciałabym, żeby mi pomógł – tu okazało się, że ma raczej czegoś nie robić niż robić, więc przystał z ochotą. I na tej podstawie powstał kurs:
SPRZĄTANIE BEZ PRZYMUSU I ZDARTEJ PŁYTY
To kurs, który jest efektem mojej pracy i przemyśleń nad kwestią sprzątania. Nie chciałam być tu dozorcą, jedyną osobą biorącą odpowiedzialność za porządek w domu, nie chciałam kontrolować, stać nad dziećmi i powtarzać po dziesięć razy. Nie chciałam za kilka lat obudzić się z jednym pokojem albo całym mieszkaniem w rzeczach moich dzieci i sobą, która zapomniała z rozgoryczenia język empatii i wrzeszczy codziennie bez efektu, by w końcu coś sprzątnęli. Brr… aż się wzdrygam na to czarnowidztwo, lecz ono pomaga się zmobilizować i rozwiązać problem od razu. Można jako rodzic działać tak, aby sprzątanie stało się naturalnym nawykiem całej rodziny. Można dzielić role w rodzinie tak, że każdy bierze od małego odpowiedzialność za to, co już potrafi. I robi to, bo chce i mu zależy. Można bez nakazów zachęcać swoją postawą, całokształtem relacji z dzieckiem do wspólnego dbania o porządek. Więcej na kursie, a o kursie: tutaj. Będzie w nim codziennie live, który oczywiście będzie do obejrzenia przez całe 5 dni. Będą wpisy i odpowiedzi na wszystkie Wasze pytania. Ufam, że znajdziecie w tym kursie potrzebne odpowiedzi, wskazówki i wsparcie.