„Od niej się wszystko zaczęło” – tak mógłby brzmieć początek tego tekstu, lecz to nawet nie połowa prawdy o znaczeniu tej książki dla mnie. „Jest kropką nad i” – to o wiele trafniejsze określenie. Swego rodzaju zwieńczeniem poszukiwań i … takim otwarciem na nową drogę do dzieci i do siebie. To będzie wyjątkowo osobista recenzja.
„Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” trafiła w moje ręce ponad 5 lat temu. Wtedy…
WIEDZIAŁAM, W JAKI SPOSÓB NIE ROBIĆ
Po lekturze Freuda, Fromma, Ardent, Dąbrowskiego, Kępińskiego, większości filozoficznych tekstów o wychowaniu, roku psychologii ogólnej, każdym tekście obojętnie z jakiego źródła o wychowaniu i psychologii, jaki wpadł mi przez lata w ręce, a także po latach obserwacji, co krzywdzi dzieci w relacjach z rodzicami – wiedziałam, czego nie robić. Kiedy sąsiadka przyniosła mi „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły.” byłam już wtedy mamą prawie trzylatka, a w ciąży z drugim synem. O relację ze Starszym dbałam jak potrafiłam w tamtym (jak w każdym) momencie najlepiej. A co potrafiłam? Potrafiłam wyjątkowo skutecznie powstrzymywać się od komunikatów raniących: zero krytyki, zero krzyku, zero sarkazmu, zero obwiniania, zero etykietek, mówiłam komunikatem „ja”, zamiast „ty”. Cierpliwa i wyrozumiała mama. Duży brzuch pod koniec ciąży przeszkadzał mi na tyle, że zaczęło się odsłaniać to, jakim kosztem i że jednak pozornie.
„JAK MÓWIĆ…” POKAZAŁO MI, W JAKI SPOSÓB ROBIĆ
Ta książka przyszła do mnie w najodpowiedniejszym momencie. Traciłam cierpliwość. Tłumiona złość powoli zaczynała „wyciekać” ze mnie w drobnym pokrzykiwaniu, złym humorze. Przestraszyłam się, że coś nie działa. Wtedy dostałam „Jak mówić…”. Studiowałam tę książkę codziennie przez dwa tygodnie: w kontekście relacji z moimi rodzicami, z samą sobą, z moimi dziećmi. W trzecim tygodniu zaczęłam stosować komunikaty. Jakże zbawienne dla mnie! Wiadomo, szły nowe i stare na przemian. Zaczynając zdanie starym sposobem, po jednym, dwóch wyrazach gryzłam się w język – jakiś miesiąc… Mogłam jednak powiedzieć wszystko, co czułam! Co mi przeszkadza, denerwuje, pokazać, że można inaczej (stąd książka „Rodzicu, można inaczej”) itd. itp. Zaczęłam się otwierać na uczucia dzieci, z czasem na swoje.
FAN PAGE, BLOG I SZKOŁA DLA RODZICÓW
Fascynację wspierały efekty. To było cudowne. Zaczęłam czuć kontakt. Zaczęłam czuć, że znika dystans, że można być bliżej i bliżej dziecka, mówiąc o swojej złości bez ranienia. Pierwszy raz w życiu poczułam, że chcę się tym podzielić. Założyłam fan page. Pierwsze zdania były nieśmiałe i krótkie, za to bardzo treściwe. Wrzucałam je i czekałam, w jaki sposób zostaną odebrane. Po pół roku miałam już ponad dwadzieścia tekstów, które chciałam zachować w miejscu łatwiej dostępnym niż strumień Facebooka. Pisałam je, kiedy dzieci spały w ciągu dnia i wieczorami. Płynęły ze mnie jak rzeka. Założyłam bloga 20 sierpnia 2014 roku. Czym żyję, o tym piszę, więc teksty powstawały jak grzyby po deszczu. Ogólnie o uczeniu się dzieci i siebie dzięki temu, co daje podejście zawarte w tej książce.
Blog uczynił mnie widoczną na organizatorów Szkoły dla Rodziców i Wychowawców. Zostałam zaproszona do zrobienia kursu dla profesjonalistów jako nie psycholog i nie pedagog. Zaczęłam sama organizować, przygotowywać i prowadzić szkolenia. Wiedza o wychowaniu w połączeniu ze zrobionym w korporacji certyfikatem Business Instructor’a i praktyka szkoleniowa dały mi poczucie, że robię to, co kocham.
„JAK MÓWIĆ, ŻEBY DZIECI NAS SŁUCHAŁY. JAK SŁUCHAĆ, ŻEBY DZIECI DO NAS MÓWIŁY.” JAKO POCZĄTEK DROGI
Wyuczenie się komunikatów analogicznych do książkowych, to najbardziej podstawowy etap. Kiedy próbujemy je tworzyć, okazuje się, że potrzebne jest do tego zauważanie, troska o uczucia dzieci, nazywanie, akceptacja tych uczuć, podążanie za potrzebami, które były za tymi uczuciami, nazywanie tych potrzeb. Ten etap już był dla mnie czymś wspaniałym, był przede wszystkim wstępem do poznawania dzieci – czymś, co ogromnie mnie cieszyło. Kto mnie zna, bywał u mnie na wykładach, warsztatach, wie, że sypię przykładami rozmów, sytuacji z dziećmi jak z rękawa. To wszystko okazało się jednak początkiem drogi. Drogi w głąb siebie i w budowanie relacji z dziećmi i samą sobą. Poznawanie dzieci jest średnio możliwe bez poznania siebie, spotkania z tym, jak traktuję swoje uczucia, potrzeby, także ze swoim dzieciństwem. Nie jest możliwe bez zwiększenia samoświadomości, przyjrzenia się swoim przekonaniom, o co mi konkretnie chodzi w moim rodzicielstwie. „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły.” to ważny etap, lecz także tylko jeden z wielu kroków.