Motywowanie czterolatka może być nie lada wyzwaniem wychowawczym. Jest ku temu ważny powód rozwojowy. Na szczęście i wbrew potocznym przekonaniom można sobie z tym świetnie poradzić. Wystarczy zdać sobie sprawę z kilku podstawowych kwestii. Pomocne też będzie wplecenie tego, co dziecko naprawdę lubi. Bo czy obowiązki nie mogą być lekkie, łatwe i przyjemne? Mogą, jeśli w ten sposób ich nauczymy.
„Bunt czterolatka”?
„No serio?” – ktoś zapyta. „To ile tych buntów?” Kilka na pewno. Choć wolę uważać, że nie ma czegoś takiego, jak bunt, a jest fachowo nazywając okres nierównowagi lub co osobiście używam okres czy czas uniezależniania się od mamy, wychodzenia z symbiozy z nią. Wiek około czterech lat to czas, kiedy dziecko przeżywa drugą fazę uniezależniania się od mamy. Pierwsza – najsłynniejsza była oczywiście około drugiego roku życia. I tu niespodzianka. Z moich własnych obserwacji wynika, że od tego w jaki sposób dziecko przejdzie pierwszy okres uniezależniania się, tym lżejszy lub silniejszy będzie drugi i następne.
Na ile pozwolisz się uniezależnić, o tyle będzie lżej
Pozwalasz się uniezależniać? Czy może przejawy dziecięcej chęci zrobienia po swojemu, samodzielnie, tłumisz w zarodku z różnych według Ciebie ważnych – również dla Ciebie – powodów? Jeśli tak, to skutki tego będą widoczne w fali następnego okresu uniezależniania się. Powiesz: „Przecież ważne jest bezpieczeństwo dziecka. Nie mogę dwu- ani czterolatkowi pozwolić na pewne rzeczy!” Odpowiem: „Ależ oczywiście, że możesz. To kwestia zorganizowania miejsca i podzielenia zadań. Dziecko robi coś, a Ty zapewniasz, by robiło to bezpiecznie. Pozwalasz, a dzięki możesz negocjować warunki wykonania przez dziecko tego, co ono chce.”
Możesz też powolutku uczyć obowiązków
Ostatnio dowiedziałam się, że jestem od sprzątania, bo jestem czyścioszkiem. Tak mi powiedział mój trzy i pół letni synek. Świetnie zaobserwował, że sprzątam dużo i niestety za wszystkich. Zezłościłam się potężnie i od razu postanowiłam zmienić ten zwyczaj. Uznałam, że sprawiedliwie i pozytywnie na przyszłość będzie uczyć synka, że każdy sprząta w tym domu po sobie. To mu oznajmiłam. Szybko nadarzyła się okazja, by uczyć tego w praktyce. Chciałam jednak, by było bez przymusu. Wiadomo, że – jak pisał Janusz Korczak: „Wszystko, co osiągnięte tresurą, naciskiem, przemocą, jest nietrwałe, niepewne, zawodne.” No i wywołuje jeszcze większy opór i bunt. Do tego dla mnie jest ważne, by zgadzało się z ideą jakmówić. Dlatego postanowiłam, by była to nauka przez zabawę i oparta o to, co moje dziecko bardzo lubi.
Motywacja tym, co dziecko lubi
Innego dnia na drugie śniadanie synek zażyczył sobie herbatę z miodem, miód na talerzyk i rurki kukurydziane. Dawałam po dwie i znikały w zastraszającym tempie. Skojarzyłam to z Pingwinami z Madagaskaru, które synek uwielbiał i powiedziałam: „Tak szybko znikają te „rurosy”. Który to pingwin zjada je tak szybko?” Synek zaczął się śmiać i mówi, że to Kowalski. „Aha, Kowalski. Kowalski zjadł wszystkie”. Na to synek mi pokazuje, że na stole jest rozchlapana herbata. Ja: „I kto to teraz pościera? Chyba ten kto rozlał.” …”Kto rozlał? Kowalski?” Synek się śmieje. „Kowalski, ścieraj” – dałam ściereczkę. Synek pościerał i mówi, że krzesło też starte. No to ja: „Kowalski, jak pościerane. No, no, no … błysk. Synek się śmieje i mówi: „Hihihi… gitara”.
Tak właśnie może być. „Gitara”. Dajcie znać, czy ten tekst pomógł Wam zmienić zdanie o zdemonizowanym „buncie” i jak u Was oswajanie tego czasu w praktyce.