Rozsądek i przezorność mogłyby być jej kolejnymi imionami. Tamto zdarzenie jednak zdecydowanie zawarłoby się w zdaniu przeciwnym: „kiedy przezorność i rozsądek zostają w domu, dzieją się w Twoim życiu niesamowite rzeczy”.
To było dawno temu. Miała 25 lat. Wtedy rozsądek i przezorność wszędzie nosiła ze sobą. Sama nie wie, z jakiego powodu zrobiła wyjątek. „Jak można wyjechać na drugi koniec Polski bez karty bankomatowej?!” – tak mógłby brzmieć zarzut, który sama powinna sobie postawić, lecz nie stawia. Wyjątkowo.
Bilety były kupione. Tam i z powrotem. Sama kupiła. Sprawdziła, jak zwykle niedokładnie. Data, godzina, data, godzina. Powrót za trzy dni. Wyglądało w porządku. Wyjechały we dwie. To była ironia losu, że akurat one. Tyle osób z powodzeniem mogło jechać, lecz dyrektorka uparła się i od jej decyzji nie było odwołania. To nie to, że się nie lubiły. Dzieliła je wspólna przeszłość. Jedna miała ją drugiej za złe. Nasza bohaterka czuła się winna. Nie było rozmów, nie było wspólnego śmiechu. Drętwo i niezręcznie.
Jedynie morze koiło serce i zmysły. Było wyjątkowo zimno jak na maj. Fale uderzały mocno o brzeg, niosąc jeszcze więcej zimnej wilgoci. Mewy błąkały się przykulone. Zbierała muszle jak mała dziewczynka. Wracając myślami do gorącego lata spędzonego kiedyś nad Morzem Śródziemnym. Wtedy dziewczynka podawała jej muszle. Dziewczynka była Francuzką. To nie miało znaczenia. Porozumiewały się oczami i sercami. To wspomnienie musiało naprawdę ogrzewać, bo pogoda w tu i teraz dawała się mocno we znaki. Dłonie grabiały z zimna. W kurtce „na góry” z windstopperem ledwie dawało się nie zamarznąć. Mimo to każdą przerwę spędzała przy brzegu. Umożliwiała to bliskość namiotu, w którym przyszło jej pracować. Cieszyła oczy każdą falą i pocieszała się, że wytrzyma.
Najgorsze były wieczory. Cisza. Ciężka milcząca obecność potrafi być torturą. Na pewno dla kogoś, kto dba o samopoczucie innych i więdnie pod wpływem ciężkiego nastroju. Udało się jednak dotrwać. Godziny na intensywnej pracy i przerwy nad morzem zleciały szybko.
Wracały rano. Przed samym wyjściem na tramwaj sprawdziła jeszcze bilety na pociąg. Zamarła. Bilety były na dzień wcześniej. Szybko oceniła sytuację. Karty bankomatowej brak. Kilkadziesiąt złotych w portfelu. Koleżanka poinformowała ją, że to jej problem. Przyjęła. Pełna odpowiedzialność. Ona kupowała bilety. Ona sprawdziła, tak jak sprawdziła. Popędziła na dworzec.
Pociąg dojechał do stacji docelowej. Zwrotu pieniędzy nie będzie. To, co miała przy sobie starczyło na jeden bilet na bezpośredni ekspres do ich miasta. Uff… koleżanka wróci spokojnie. Co z nią? Niewiele kasy zostało. Opcja najtańsza zapowiadała całonocną podróż z przesiadką w Poznaniu o północy. I jeszcze brakowało jej do tego biletu złotówki. Miotała się z myślami. Może użebrze tę złotówkę? Widziała wiele razy młode osoby proszące o kasę do biletu. O ósmej rano nie było jednak kogo zapytać. Pognębiła kasjerkę o jeszcze tańsze połączenie w większą ilością przesiadek wydłużających podróż. Nie było. Kasjerka jednak okazała się człowiekiem. Dołożyła złotówkę ze swoich!
Zatem powrót z przesiadką w Poznaniu. Stłumiła zdroworozsądkowy głos czułych rodzicieli w głowie. Głos, który straszył ją niebezpieczeństwami czyhającymi na młodą kobietę w nocy na dworcu i w pociągu. Wyobraziła sobie pusty pociąg i siebie siedzącą skuloną, rozglądającą się, czy nikt nieproszony nie przyjdzie. Odpędziła tę wizję. Radość, że wyszła z opresji – a wyszła – przecież wraca i to nie na butach ponad pięćset kilometrów – poniosła ją do hotelu i z powrotem na dworzec.
Siedząc w pociągu do Poznania upewniała się kilka razy, czy nie jedzie, aby do Niemiec. Wagony były niemieckie. Wnętrze eleganckie jak w jej części Polski w ekspresach. W końcu nie wytrzymała i spytała. „Takie u nas jeżdżą” – odpowiedziała z dumnym, lecz wyrozumiałym uśmiechem pasażerka z miejsca obok.
Poznań. Zaskoczenie ogromne. Jaki pusty dworzec?! Dziki tłum okupował pociąg do jej miasta. Zastanawiała się, czy wsiądzie. Rowery, plecaki, pomiędzy nimi ludzie piętrzący się wokół. Wsiadła. Hmm… raczej zawisła w korytarzu, jedną nogą nad falistą blachą drzwi, drugą wymacując pewniejszy grunt. Rower po lewej drażnił widokiem i groźbą przewrócenia się na nią, więc ściana po prawej, do której się przytuliła z radosną ulgą i triumfem zdobywcy, była nieocenionym azylem. Zawsze to lepiej opierać się o ścianę, nawet wisząc jedną nogą niż być popychaną falą ludzi w środku korytarza.
Pochłonęły ją własne myśli. Stacje były od siebie daleko. Noga zaczynała cierpnąć, a powieki opadać. Ciemność za oknem nie pomagała zostać czujną. Zaczęła marzyć. Wyobraziła sobie, że robi się miejsce w przedziale i jakimś trafem właśnie ona tam siada. Niestety miejsca nie zwalniały się. Wszyscy jechali daleko. Obmyślała, jak się ustawić, by dostać do rana. „Gdyby tylko chłopak z rowerem wysiadł, mogłabym swobodnie postawić nogę”. Przymknęła powieki.
Nagle z przedziału, na miejsce w którym miała ochotę, wyszedł mężczyzna. Widziała go wcześniej. Podróżował z dwoma synami. Zwrócił się do niej: „Proszę, syn przesiadł się do mnie, zmieścimy się, a Pani może usiąść przy oknie.” Pewnie mrugała z otwartą buzią, myśląc, że jej się to śni. Mężczyzna ponowił zaproszenie. Poszła. Siadła. Ona – wyglądająca na młodszą, drobna. Przygarnięta jak córka. Jej szczęście rozpłynęło się chyba jeszcze na miejsce obok, bo pasażer z lewej dołączył do zapewnienia jej wygody. Pan z synami zaczął opowiadać. Skąd i dokąd podróżują. Ona nieśmiało opowiedziała o sobie. Dalej nie wierząc, że siedzi, grzeje się, rozmawia w totalnie przyjaznej atmosferze. Atmosferze współgrającej z nastrojem jej serca. I to nie koniec. Herbata. Pan miał herbatę w termosie. Wahała się tylko przy pierwszym zaproszeniu. Płynęła na energii pozytywności, którą czuła w sobie i wokół siebie. Odrzuciła przestrogi. Tak bardzo pragnęła łyka ciepłej herbaty.
Sen zaczął otulać ją od środka. Ciepło herbaty zrobiło swoje. Powieki opadały, a ona myślała, resztką przytomności: „To na pewno są dobrzy ludzie”. Odpłynęła.
Ocknęła się pod wpływem ruchu w przedziale. Zreflektowała się szybko, że jest bezpieczna. Otrzepała z cienia przestraszonych uczuć, z którymi mimo wszystko zasnęła. Zaprzyjaźniony pan z synami wysiadał stację przed nią. Pożegnali się serdecznie. Podziękowała. Była chyba jednym wielkim radosnym uśmiechem do świata. A ten świat odpowiadał tym samym.
Jadąc tramwajem dostała sms od koleżanki: „Dojechałaś bezpiecznie?”
Odpowiedziała: „Właśnie jadę tramwajem.”
Odpowiedź: „Jesteś dobrym człowiekiem”
W myślach, uśmiechając się z zadumą: „Czy jestem? To chyba sprawiło, że tak się to ułożyło”.
W domu zapadła się w swoją pościel, czując całą sobą, jak bezpieczny i przyjazny jest świat, gdy przestajemy się go bać.