Pojawiają się w mediach sygnały o tym, że w wyniku pandemii bardzo pogorszyło się zdrowie psychiczne dzieci w Polsce. Idzie za tym wołanie o więcej miejsc u psychiatrów i lepszy dostęp do leków. W mojej opinii to droga na skróty, w której jeszcze bardziej ucierpią dzieci. Zanim rodzice udacie się z dzieckiem do psychiatry, chcę byście wiedzieli, że istnieje szereg rozwiązań o wiele bardziej wspierających dziecko i relacje w rodzinie.
„Mam problem z dzieckiem”
Zdanie „Mam problem z dzieckiem” to dla mnie już nie opis sytuacji rodzica, lecz wyraz jego postawy. To postawa, która komunikuje mi i całemu światu, że on/a – rodzic jest ok, ale to jej/mu – nie wiadomo z jakiego powodu – „przytrafiło się takie dziecko”. Ta postawa już zakłada, że tylko z dzieckiem i to na pewno tylko z dzieckiem jest coś nie tak. Na dziesięciu rodziców, którzy piszą to zdanie w wiadomości do mnie z prośbą o konsultację wychowawczą, pracuję z jednym lub żadnym. I daleka jestem od fanaberii. Po prostu maksimum jeden rodzic na dziesięciu z taką postawą podejmuje konsultację. Po mojej propozycji, że pracuję z nim i właśnie z jego nastawieniem do dziecka tylko jeden na dziesięciu zgadza się to nastawienie zmienić albo chociaż próbować zmienić.
Czym często jest kwalifikowane do psychiatry zachowanie dziecka?
Trudne zachowanie dziecka to najkrócej pisząc wołanie o miłość. Rozwijając – to wołanie o zaspokojenie potrzeb emocjonalnych dziecka. To wołanie, za którym kryją się możliwe komunikaty: „Zauważ mnie”, „Szanuj mnie”, „Licz się z moimi uczuciami”, „Pozwól samodzielnie myśleć”, „Pozwól mi o sobie decydować”, „Pozwól być sobą”, „Wierz we mnie”, „Zrozum mnie lub choćby próbuj mnie zrozumieć”, itd. itp. Im zachowanie dziecka jest trudniejsze w odbiorze dla rodzica, tym większy głód emocjonalny za nim stoi. I żadna rozmowa z psychiatrą i żaden lek go nie zaspokoją. Może to zrobić tylko rodzic.
Najczęściej nie braki dziecka, lecz ograniczanie przez rodzica
Kiedy dziecko woła o zaspokojenie głodu emocjonalnego, paradoksalnie rodzic najczęściej ma zmniejszyć swoje skupianie się na dziecku. Z jakiego powodu? Z mojego doświadczenia wynika, że to nadmierna kontrola dziecka, nadmierna ingerencja w jego sprawy, myśli, uczucia i szeroko rozumiany zamach na dziecka niezależność są przyczynami tzw. trudności wychowawczych. Tak, przyczyną jest nadopiekuńczość, źle pojęte dawanie (czyli dawanie za dużo tego, co zbędne, za mało tego, co potrzebne) niż ewentualne niedoopiekowanie. Pisząc zamach ma niezależność dziecka mam na myśli bycia rodzica w tych sprawach, zajęciach, decyzjach dziecka, w których z natury ma go już nie być.
Wychowawczy cichy zabójca
Potrzeba niezależności i dążenie do niej jest cechą zdrowej psychiki.
Moim zdaniem wszelkie ograniczanie tej dążności to taki wychowawczy cichy zabójca. To zabójca samodzielności dziecka we wszystkich obszarach i wszelkiej motywacji. Zaznaczę tutaj, że czymś innym jest tu stawanie wymagań dziecku. Stawianie wymagań dziecku i dziecka pozytywna reakcja w odpowiedzi na nie, reakcja bez oporu, a nawet z entuzjazmem, jest możliwe dopiero po zaspokojeniu potrzeby niezależności (i oczywiście przynajmniej w połowie innych potrzeb emocjonalnych). Jedno i drugie idzie świetnie w parze, lecz w kolejności, którą podałam.
Jeszcze o zdrowej niezależności
Pisałam wiele razy, że samodzielność dziecka zaczyna się w umyśle rodzica. Bardzo często dziecko jest w stanie wykonywać pewne działania – mam na myśli działania ze wszystkich obszarów – emocjonalne, psychiczne, fizyczne, intelektualne, lecz to sami rodzice hamują, blokują, a nawet upośledzają te naturalne dążenia, tendencje do eksplorowania świata, począwszy od brania wszystkiego do buzi (faza oralna w życiu dziecka), przez próby wykonania domowych czynności, po samodzielne wyjścia z domu. Kiedy dziecko jest gotowe, rodzic hamuje, bo dla niego to za wcześnie. Niestety kiedy rodzic jest gotowy, to dla dziecka jest zwykle za późno, gdyż zgasła w nim, a raczej właśnie została zabita wszelka chęć, potrzeba czy motywacja.
Zmiany rodzica w relacji do dziecka zamiast leków
Od kilkudziesięciu lat obserwowałam siebie w relacji do moich rodziców, siebie i swoje dzieci w naszych relacjach rodzic-dzieci, a także Was w pracy z tysiącem rodziców na warsztatach i indywidualnie. Moje doświadczenie – pokazuje, że wystarczy zmiana jednego najbardziej krytycznego zachowania rodzica wobec dziecka, by zniknęła większa część trudnych w odbiorze dla rodzica reakcji dziecka, czyli tzw. „objawów”, z którymi drogą na skróty idzie się do gabinetu psychiatrycznego. W tym najczęściej chodzi właśnie o zachowania ograniczające dziecka potrzebę niezależności. Dziecko w odpowiedzi na nie po prostu się broni. Dla dziecka to niejako walka o życie, o prawo do samodzielnego czucia, myślenia, decydowania na miarę SWOJEJ gotowości, a nie rodzica. Pozwólmy zatem najpierw żyć, zamiast to życie jeszcze upośledzać lekami lub dokładać stresu ciąganiem po gabinetach. Dodatkowo z nadawanym dziecku piętnem, przygniataniem winą, że coś z nim nie jest tak. Z dzieckiem ZAWSZE wszystko jest jak najbardziej w porządku.