Nie ma idealnych rodziców. I dobrze, ponieważ dzieci potrzebują rodziców prawdziwych, z krwi i kości, takich – którzy mają dobre dni i złe dni, mają zalety i wady, doświadczają sukcesów i porażek, robią coś dobrze, lecz także popełniają błędy, a przede wszystkim są świadomi swoich mocnych i słabych stron, swoich walorów i ograniczeń. Rodzic, który zna swoje ograniczenia i posiada do nich zdrowy dystans, uczy dziecko podobnego spojrzenia na siebie. Dziecko obserwuje, że zwyczajną rzeczą jest potrafić coś świetnie, coś gorzej, a czegoś wcale. Obserwuje, że popełnianie błędów i bycie mniej doskonałym w pewnych rzeczach jest naturalne, ludzkie.

Zatem scenka z moich rodzicielskich doświadczeń:
Młodszy wtaczał skład drewnianych pociągów do sypialni. Szłam zamyślona i moje dziecko kilka razy: “Uwaga na pendolino!” “Uwaga na pendolino” “Uwaga na pendolino”.
Ocknąwszy się z zamyślenia, wystrzeliłam z siebie przydługawe pytanie:
“Czy wiesz, jak niebezpieczne jest przetaczać skład pociągów, pod moimi nogami, kiedy ja we wszystko wchodzę”.
Synek rozbrajająco: “Wiem, dlatego mówię uwaga kilka razy”.
Kurtyna. Dziękuję. Kiedy trzeba w coś wejść, to wejdę. Polecam się.
Grunt to znać swoje ograniczenia i jak widać dobrze, kiedy rodzina je zna.

Kiedy rodzic traktuje swoje ograniczenia z sympatią, z wyrozumiałością dla siebie, dzieci przejmują analogiczny wzór. I jestem tu daleka od chwalenia czy zachęcania do unikania stawania sobie i dzieciom wymagań. Świadomość swoich ograniczeń to jedna kwestia tutaj. Druga – bardzo ważna, to sposób ich traktowania, podchodzenia do nich. Zwykle złościmy się o nie na siebie czy innych, zacięcie walczymy ze swoimi niedoskonałościami. To przynosi odwrotny efekt od zamierzonego. W wyniku walki robimy coś, z czym walczymy częściej i jeszcze bardziej złościmy się na siebie i maleje nasza miłość własna.

Kiedy znamy swoje ograniczenia i akceptujemy je – potrafimy na nie zareagować pozytywnie. A co dalej się z nimi dzieje? Co po daniu im miejsca i akceptacji? Bardzo miła niespodzianka. Zauważamy je w taki sposób, który pozwala świadomie – bez walki z nimi, bez złości, że są – ciepło się o nie zatroszczyć. Tak jak zrobił to mój synek. I wiecie, co było dalej? Od tego kilka razy z uśmiechem, ciepło, serdecznie przez synka powtórzonego “uwaga” omijam więcej statków, zamków i innych obiektów bytujących tymczasowo w różnych miejscach naszej podłogi. Wyrozumiałość niesie wyrozumiałość. Akceptacja akceptację. A po nich przychodzi – zamiast walki – stopniowe łatwiejsze znikanie ograniczenia.

Dodaj komentarz