„Ja teraz mówię!” – oburzył się innego dnia.
Otrzymuję ostatnio wyraźne sygnały, że nie słucham.
Na szczęście je otrzymuję. Głośne. Wyraźne. Dosadne. Na szczęście.
Nie wszystkie dzieci jednak wiedzą, że mogą się dopominać o swoje prawo do głosu. Niektóre tylko smutnieją i odchodzą. Odchodzą z wnioskiem, że rodzic nie słucha, nie słyszy, bo z nimi jest coś nie tak.
Można to „po ludzku” usprawnić, by i rodzic mógł nie słyszeć, a dziecko być jednak usłyszane.
Kiedyś „zabezpieczyłam” sobie to, mówiąc synom raz lub dwa, że mają prawo, a nawet obowiązek WOBEC SIEBIE dopominać się u mnie o zaspokojenie swojej potrzeby. Jakiejkolwiek potrzeby.
„Zabezpieczyłam” to też tym, że po jakimś niesłyszeniu kilka lat temu, dałam synom – po przeproszeniu, że nie słyszałam – wskazówkę, że mają mną potrząsać (słownie, niekoniecznie ciałem), aż będą pewni, że usłyszałam.
Mam prawo się zamyślić.
Mam prawo nie słyszeć.
Mam prawo być zakręcona i skupić się na kimś czy czymś innym.
Oni mają swoje prawa.
Mają prawo być usłyszanymi.
Mają prawo dopominać się, by być przeze mnie usłyszanymi.
Mają prawo upewnić się, że zostali usłyszani.
Jak się macie z tym?
Dla mnie to takie asertywne: Ja jestem ok – Oni są ok.
Czujecie tę równość poziomów tutaj?
Tak ciepło się od razu robi na sercu.
Nikt nie podporządkowuje się nikomu.
Jednak każdy ma swoje prawa i może z nich korzystać.
A to sprawia, że wszystko jest w porządku. Dla każdego.