Przeczytałam kiedyś u kogoś o tym, w jaki sposób dziecko może odbierać mówione przez rodzica “kocham Cię”. To dziecko akurat czuło się mało kochane i odbierało z goryczą, ze wzruszeniem ramion, że to nic nie znaczy i bez wiary w to, co rodzic mówi.
Od kilku lat mówię swoim dzieciom “kocham Cię”, kiedy wychodzą do szkoły czy zostawiam ich pod szkołą albo wychodzą na wycieczkę. Zajęło mi chwilę, by w ogóle mówić, bo u mnie w domu rzadko się mówiło. I kiedy zaczęłam moje “kocham Cię” było niepewne, pełne wątpliwości. Jak Ja. Zatem zanim przeczytałam o odbieraniu przez tamto obce dziecko “kocham Cię” jego rodzica, “oglądałam” już swoje “kocham Cię” do moich synów i ich reakcje.
Najpierw skupiałam się na tym, czy mam prawo, czy na pewno kocham i co to dla mnie znaczy. To było trudne, bo po rozwodzie bardzo sobie umniejszałam.
W tle kołatał się inny aspekt, jakby z drugiego bieguna. Ta ogromna chęć mówienia moim dzieciom “kocham Cię” często i przy okazji, w której to czuję kojarzyło mi się z takim amerykańskim stylem bycia. Do niego mnie ciągnęło, lecz bałam się spłycenia. Głos wewnętrzny mówił typowo polski argument: “Asia, jesteśmy w Polsce, to zachowuj się, jak w Polsce” <śmiech> .
Teraz to mogłabym temu głosowi odpowiedzieć: “Jestem u Siebie. Robię, co czuję. Spadaj.”
I napiszę coś istotnego. Im bardziej zmieniałam siebie ku takiej autentycznej, takiej, co jest sobą i zrzuca te wszystkie, co wypada, a co nie, a co powinna, a co nie, ku temu by robić swobodnie, co czuję i chcę w życiu, moje “kocham Cię” czasami przechodziło w “love you, guys”.
I tu przyszła niespodzianka. Moje “love you, guys”, które od dawna miałam w sobie, lecz baaardzo głęboko ukryte, kiedy wyszło ze mnie zintegrowanej, spójnej, robiącej dla siebie więcej, bardziej żyjącej w zgodzie z sobą zostało przyjęte przez synów z radością, z wiarą, jak najpyszniejsza bułeczka świata przy której się mlaska, gdy się ją je. Takie porównanie mi przyszło. Czujecie to?
Chcę tu przekazać, że nasze “kocham Cię” do dziecka brzmi tak, jak całość tego, co nosimy w sobie, całym naszym życiem. Brzmi tym, kim jesteśmy. I napiszę sloganowo: Jeśli Ty siebie jako człowieka “nie kupujesz”, to dziecko Ciebie też nie kupi, a z tym Twojego “kocham Cię”. Machnie ręką na to “kocham Cię”, może westchnie ze smutkiem, może coś burknie, kiedy starsze w stylu: “mam wy.ebane” i tak dalej.
Takie Rodzica “kocham Cię”, jaka jakość i prawdziwość życia rodzica i taki odbiór przez dziecko.
My nie jesteśmy winni dzieciom poświęcenia dla nich, rezygnacji z siebie. NIE, NIE I NIE. My mamy tak przeżywać nasz życie, by w naszym “kocham Cię” do dziecka brzmiało spełnienie, prawdziwość, radość, które dziecko poczuje i które wywinduje je przykładem do poczucia, że życie trzeba żyć całą sobą, a nie w przykurczeniu.
To tak ode mnie na Dzień Dziecka.
Najlepszym prezentem dla dziecka od rodzica jest życie przez rodzica pełnią życia.
A jeśli tego nie potrafisz, to szukaj dróg i sposobów, by się tego nauczyć. To też lepsze niż tkwienie w rezygnacji. Bo szukanie drogi też słychać w Twoim “kocham Cię” i już naprawdę lepiej brzmi.
Dobrego Dnia
Wasza Joanna