PRZYTRAFIAJĄ SIĘ WSZYSTKIM
Niezależnie od tego, kim jesteśmy, w jakim wieku są nasze dzieci, jaką mamy wiedzę o relacjach czy jaki poziom samoświadomości. Nie sposób ich uniknąć, tak jak nie sposób wszystkiego w życiu przewidzieć. Nie jesteśmy automatami, które zawsze zachowają się tak samo. Trudne sytuacje z reguły zaskakują. No chyba że coś przeczuwamy i zaczynamy unikać problemu. I wcześniej czy później i tak dopadają nas tylko z większą siłą. Dlaczego trudne sytuacje z dziećmi są nie do uniknięcia? Dlatego, że powstają tak naturalnie jak ich główna przyczyna, czyli…
KONFLIKTY POTRZEB
To nie są tylko konflikty o to, że rodzic chce odpoczywać a dziecko po nim skakać. Im starsze dziecko, tym częściej powody konfliktu są bardziej zawoalowane. Nie znaczy to jednak, że trudne do zidentyfikowania. Jeśli rodzic na co dzień stara się zauważać dziecka uczucia i potrzeby, wystarczy chwila, aby dojść do tego, o co może chodzić. Przydarzyła mi się ostatnio sytuacja, w której moje dziecko przezywało swojego brata: „mały dzidziuś”. Ta etykietka przyszła z przedszkola i używana jest przez synka w sytuacjach, gdy brat narusza jego granice. Złości mnie tak samo jak bicie brata. Powiedziałam więc o swoich odczuciach: „Nie podoba mi się, kiedy mówisz tak do brata. Wolałabym, żebyś powiedział mu, czego ma nie robić”. Synek w odpowiedzi na to zaczął skarżyć na brata. Powinnam była to zrozumieć i odnieść się do jego potrzeby ochrony granic. Niestety… kilka razy wplótł w swoją wypowiedź wyrażenie: „mały dzidziuś”. Zamiast wysłuchania jego potrzeby, co zwykle robię, po kilkakrotnym usłyszeniu wspomnianego wyrażenia, gniew zaćmił mi mózg. „Nienawidzę, kiedy tak mówisz o bracie! Dostaję furii, gdy to słyszę!” „Mama, ale on do mnie też to mówi” – synek na to. „A kto go tego nauczył?” Pogrzebałam szanse na porozumienie przez oskarżenie synka i zaczęło się. Moje dziecko próbowało mi wmówić, że to byłam ja. Zaskoczyło mnie to i odruchowo zaprotestowałam. Synek upierał się nadal. Zrobiła się klasyczna słowna przepychanka. „Ty!” „Nie ja, Ty!” Dlaczego? Bo w kłótni…
KAŻDY CZUJE, ŻE MUSI BRONIĆ SWOJEGO…
terytorium, swojej racji, honoru, prawdy, autorytetu itd. itp. Mój synek bronił się przed przyznaniem do błędu. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że nauczył brata znienawidzonej etykietki. Czego broniłam ja? Nie kłamię, więc zarzut godził bardzo w moją ambicję. Nie etykietuję, więc znów ambicja. Mam w otoczeniu osobę, która wmawia wszystkim dookoła, że czarne jest białe, by tylko nie wyszło, że się pomyliła, popełniła jakikolwiek błąd – zachwiało to moim poczuciem bezpieczeństwa. Pomyślałam, że nie gadam z kimś, kto o mnie kłamie i zamknęłam drzwi od pokoju synka.
NIE ZOSTAWIA SIĘ PROBLEMU I DZIECKA Z PROBLEMEM
Empatia i rodzicielstwo bliskości polega na tym, by być blisko, szczególnie w sytuacjach, w których targają dzieckiem uczucia smutku, lękowe czy gniewne. Asertywność zakłada uczciwość wobec siebie i innych. Takie podejście do sytuacji pozwala ocenić, kto ma kogo przeprosić albo chociaż przyjść do kogo. Gdy rodzic nawala, rodzic powinien przeprosić. Jeśli tak czuje. To wymaga wewnętrznej uczciwości. W tej sytuacji uznałam, że przez kłamstwo moje granice zostały naruszone. Piłeczka po stronie synka. Czekałam, aż wyjdzie z pokoju. Synek chwilę nie wychodził i w sprawę zaplątał się jego tata. Otworzył drzwi od pokoju i usłyszałam, że synek płacze. Tu był czas na mój ruch. Kilkuletniemu dziecku trzeba pomóc poradzić sobie z taką sytuacją. Gdy nie ma zerwania więzi, dziecko da się przytulić, przygarnąć do siebie. To moment na bliskościową rozmowę. Powiedział, że żałuje, że kłamał, że wie, że ja nigdy nie mówiłam tej etykietki. W takich sytuacjach dwie strony „mają coś za uszami”. Przeprosiny za krzyk i nie zauważenie dziecka potrzeby uznałam za coś oczywistego. Wyjaśniłam, że to dla mnie jakby powtórzenie sytuacji z inną ważną dla mnie osobą i że reaguję zbyt nerwowo. Tym, do czego trzeba dążyć, jest takie porozumienie, dzięki któremu obie strony wychodzą z takiej sytuacji uspokojone i zadowolone z rozwiązania. Jeśli dziecko czuje się w jakiś sposób przez nas pokrzywdzone, trzeba rozmawiać dotąd aż będziemy pewni, że wszystko już zostało wyjaśnione i nie zostaje w dziecku i w rodzicu nic, co powoduje dalszą złość lub żal.
NIE LICZY SIĘ, JAK SIĘ ZACZYNA, ALE JAK SIĘ KOŃCZY
Trzymając go na kolanach, pochwaliłam go, że zachował się jak dorosła osoba, przyznając się do tego, że kłamał, bo wstydził się, że to od niego przyszła ta etykieta. Pokreśliłam kilka razy, ile do tego potrzeba odwagi, że może być z siebie dumny, że często dorośli nie potrafią tego zrobić. Po co pochwała? Sytuacje nigdy nie są tylko czarne i tylko białe. Każdy ma dobre intencje i robi coś dobrze, a coś nie wyjdzie, nie starczy wiedzy, odwagi, samoświadomości, by zachować się z szacunkiem dla uczuć i potrzeb drugiej osoby. Najpierw przecież bronimy swoich potrzeb. Warto to zauważyć, powiedzieć głośno, że jest coś, co doceniamy w zachowaniu dziecka. To buduje płaszczyznę do dalszej rozmowy: „Aha, ona mnie nie myśli o mnie źle. Widzi moje starania.” Każdy z nas jakoś stara się, przynajmniej na początku.
To jednak nie uspokoiło synka. Nie miał do mnie żalu, lecz był nadal rozżalony swoim zachowaniem. Przeczuwałam, że chodzi o wybaczenie sobie błędu. Tak, jako ludzie mamy tendencję do tego, że choć inni nam wybaczą, sami sobie nie potrafimy wybaczyć. Widziałam, że z tym boryka się mój … sześciolatek. Powiedziałam mu więc, że każdy z nas popełnia błędy, że to naturalne, że największą sztuką jest się do nich przyznać i naprawić, a to właśnie zrobił i bardzo mi się to podoba. Wyciszył się, uspokoił, wrócił do zwykłych aktywności. Ja zostałam z właściwym nam rodzicom zatroskaniem, jak wiele razy będzie przechodził przez popełnianie błędów i wybaczanie ich sobie i czy ta mała lekcja z dzisiaj ułatwi mu to w takim stopniu, w jakim bym chciała. Bo jakże bardzo chciałabym dać mu od razu swoją świadomość, że popełniać błędy to nie zbrodnia, zaś przyznawanie się do nich, wybaczanie ich sobie i podążanie śmiało dalej to sztuka.