Przekomarzanie się dzieci to normalka. Licytują się, targują, prześcigają w wymyślaniu różnych różności – nazw na coś, śmiesznych wyrazów, czasem też etykietek na siebie.
Wszystko jest dobrze, dopóki któryś nie wypowie czegoś, co drugiego z jakiegoś powodu dotknie.
 
„Jesteś dzidziusiem” – padło jak świst miecza tnącego powietrze (wybaczcie porównanie – mam synów i niezaspokojone ambicje literackie).
Nazwany dzidziusiem syn doskoczył do autora tych słów w sekundę i boleśnie złapał za twarz.
 
Mając w zwyczaju pochylanie się nad uczuciami poszkodowanego, miałam to zrobić, gdy zreflektowałam się, że poszkodowany sobie radzi. Zobaczyłam jednak, że dotknięty etykietką miota się w złości i napięciu. Zdecydowałam, że chcę zająć się tym, dlaczego tyle aż zrobiło krzywdy „jesteś dzidziusiem”. Wczułam się w możliwy odbiór tej etykietki.
 
Olśniło mnie, że moje dziecko nie czuje się ważne. Przyjrzałam się kontekstowi ostatnich zdarzeń i poczułam, że ma do tego całkowite prawo. Zresztą, gdyby kontekst tego nie potwierdził, też by miał, bo wystarczyło, że tak odczuwał. To było widać.
 
Zapytałam więc, dlaczego zezłościło go tak mocno nazwanie przez brata dzidziusiem. W pierwszej chwili nie potrafił odpowiedzieć. Mówił: „…bo on to, bo on tamto…”.
Przekierowałam uwagę na jego uczucia: „Chcę wiedzieć, co Ty czujesz. Dlaczego tak Cię to zezłościło?”
Synek nie potrafił odpowiedzieć, więc nazywałam: „Chcesz czuć się już ważny i dorosły, tak?”
Zobaczyłam, że ciało synka rozluźniła ulga.
„Rozumiem. Każdy ma prawo chcieć być ważnym.” – dodałam i zostawiałam, bo widziałam, że to wystarczy.
 

Dodaj komentarz