Jednak dziękowałam mu niezależnie od okoliczności. Mąż po jakimś czasie zaraził się moim „dziękuję” i po kilku latach stało się to nasze dziękowanie czymś całkowicie powszednim, aczkolwiek zauważalnie miłym. Teraz, kiedy są dzieci i starszy synek już mówi, spotkała nas w związku z tym niesamowita niespodzianka. Nie uczyliśmy synka jakoś specjalnie dziękować. Wiadomo, że babciom, ciociom, wujkom i znajomym za prezenty, ale bez nacisku, a w relacji do nas już całkiem nie zwracaliśmy na to uwagi. Jednak – jak każdy wie – przykład jest podstawowym narzędziem nauki i synek wyłapał nasz zwyczaj dziękowania za duże i małe sprawy. Co więcej potrafi podziękować nam za zrobienie czegoś w najbardziej niespodziewanym momencie. Zdarza się mi usłyszeć w najbardziej nieoczekiwanej chwili „Dziękuję, mamusiu”. Jest to szczególnie miłe, kiedy dzień daje się we znaki i jest się już mocno zmęczonym, a nawet zniechęconym wykonywaniem tych samych czynności. Co więcej, na razie te podziękowania są jeszcze dość przypadkowe i za coś wydawałoby się godnego podziękowania, tego podziękowania nie ma, a za coś całkiem małego, to podziękowanie jest. Jednak rzucone w zabawie „Dzięki, mama”, „Dzięki, tata” lub „Dzięki, babcia” wywołuje duży uśmiech i sprawia, że robi się cieplej na sercu.