Wracam z jednodniowego wypadu biznesowo-przyjacielskiego. Sama. Wybrałam komunikację publiczną, więc siedzę w autobusie miejskim. Z nudów i z przypadku zrobiłam mały, lecz widoczny zakup w galerii handlowej innego miasta. Jadę totalnie na luzie, spoglądając od czasu do czasu na tapetę mojego telefonu, na której mam moich synów w śmiesznych pozach. Stęskniłam się za nimi od rana.
Chcę naładować baterię telefonu. Siadam więc z przodu pojazdu, przodem do ludzi, tyłem do kierunku jazdy.
Tuż przede mną, skosem po mojej lewej słyszę młodą kobietę. Mówi cały czas. Dość cicho, więc wracam do swoich myśli. Na krótko. Kobieta zaczyna stopniowo absorbować całą moją uwagę i jak stwierdzam po chwili – połowy autobusu. Karmi córeczkę piersią. Jestem z tym ok, ale do momentu, kiedy zauważam, że nagi brzuch i pierś widoczna jest dla wszystkich: kilku młodych mężczyzn, starszego i kobiet w różnym wieku. Obserwuję reakcje. Jednego z młodych mężczyzn wyraźnie to bawi. Chyba ze zmęczenia nie zauważam, że bezwiednie zaczynam słuchać wszystkiego, co mówi kobieta.
Słyszę opowieści między innymi o modzie na karmienie jedną piersią, o kolorze włosów dziecka przy porodzie, o tym, w jakiej pozycji dziecko lubi spać – szuka potwierdzenia u około półtorarocznego dziecka tak, że w mojej głowie włącza się czerwony napis: parentyfikacja! Kobieta dalej opowiada, o mówieniu przez dziecko w specyficzny sposób na tatę… Tata stoi w środku autobusu. Po tym wszyscy wiedzą, który to. Ja orientuję się, kiedy spuszczam wzrok i łapię, że patrzy na mnie intensywnie i widział, że ze wzrokiem podniesionym na sufit zagryzłam przed sekundą na wargach podwójne przekleństwo.
To boli. Boli mnie wspomnienie, że jeszcze jakiś czas temu robiłam podobnie (poza piersią i brzuchem). Opowiadałam o naszych rodzinnych relacjach bez umiaru, o wszystkim, co mi się przydarzało. Wiem, co to znaczy. To krzyk: “Zauważ mnie!”. “Zauważ mnie w tym wszystkim, co robię, kim jestem w naszych relacjach.” Łamałam – jak ta kobieta – granice moich bliskich i nie zauważałam swoich. I zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy sama zaczęłam zauważać siebie, swoje uczucia, swoje potrzeby.
Mężczyzna widzi albo czuje, że pod moją powierzchowną reakcją jest empatyczna wyrozumiałość. Wygląda, że to uspokaja popłoch, który wywołała w nim cała sytuacja. Zbliża się mój przystanek. Wybiegam prawie z autobusu. Moje półcentymetrowe obcasy tupią o chodnik jak drewniaki. Tupią nad kondycją polskiej kobiety. Kobiety, której niezaspokojone potrzeby krzyczą. Krzyczą na różne sposoby. Dopominają się zauważenia przez nią samą. Kobietę, której nikt nie nauczył widzieć siebie i swoich potrzeb, kiedy była dzieckiem. I która teraz – jak dziecko, nieświadomie, dostępnymi jej sposobami – manifestuje deficyt. Deficyt z dzieciństwa, przeniesiony w fizyczną dorosłość. Deficyt, który wola o rodzica w mężu, we współpasażerach, a nawet w dziecku, którym nieświadomie, dosłownie i w przenośni się zasłania. O rodzica, którym potrzebuje stać się dla siebie sama. Dla dobra swojego, związku i dziecka.