Podejście empatyczne działa i nie działa. Z reguły twierdzę, że działa, bo – jeśli nie działa w chwili, w której chciałabym z jakichś powodów, aby dziecko od razu mnie posłuchało, to działa na dużo dłuższą metę (o czym później). No i w ogóle dla mnie działa, bo gdyby nie działało, to nie byłoby tego bloga, który jest jednym wielkim zachwytem tym podejściem. W praktyce jest tak, że jeśli po pierwszym komunikacie nie dochodzimy z którymś z synków do porozumienia, dotąd rozmawiamy, aż ruszymy dalej (w myśl zasady, skoro do mnie mówi 2 raz, to wypada mi być na tyle bystrą, by zrozumieć nim dojdzie do 3-4 razu i problem eskaluje). Działa czy nie działa, to pojęcie względne bardzo w wychowaniu (wg mnie). Wiadomo, że nie działa, kiedy oczekuje się od dziecka tzw. ślepego posłuszeństwa. No, ale ślepe posłuszeństwo nie idzie w parze z podejściem empatycznym.
O CO CHODZI W PODEJŚCIU EMPATYCZNYM?
W tym ostatnim bardzo dużo zależy od rodzica. Oczywiście, kiedy mówię „Ręce” – dziecko może nawet 10 na 10 razy od razu idzie umyć te ręce. Inaczej jest, gdy komunikuję coś, z czym zupełnie dziecku nie po drodze, choćby ze zmęczenia czy silnej potrzeby czegoś innego. I tu okazuje się, że nie każdy komunikat mówiony do dziecka jest tym „właściwym”. Co to znaczy? Za „właściwy” komunikat uważam taki, który – w zależności od tego, o co akurat chodzi – akceptuje uczucia, zachęca do współpracy, samodzielności, stawia jasne granice albo i akceptuje uczucia i jednocześnie zawiera postawienie granic i zachętę do współpracy czy samodzielności. Dochodzimy zatem do sedna. „Właściwy” komunikat to przede wszystkim komunikat, który sprawia, że dziecko czuje się przez rodzica rozumiane. I to jest też czasem komunikat, który tylko daje dziecku pewność, że ma czas na to, by samo dojrzało do pewnego typu zachowania lub czasem nawet brak tego komunikatu.
NIE OCZEKUJĘ PRZEPRASZANIA
Mam tu na myśli np. mówienie słowa „przepraszam”. Zdarzyło mi się być w sytuacji, kiedy nieznajomy rodzic na placu zabaw usiłował wymusić na mnie skłonienie mojego dziecka do powiedzenia właśnie „przepraszam”. Nie zrobiłam tego, gdyż ani sytuacja między dziećmi nie wskazywała na to, żeby mój synek miał przepraszać, a jeśli już to powinni to zrobić obaj chłopcy, ani nie miałam zamiaru zmuszać 2,5 latka do przepraszania za coś, czego nie czuł. Zostałam postawiona w nieprzychylnym świetle, jako ta, która nie uczy przepraszać. Przełknęłam, bo wiem swoje. Dzieci niezmuszane do przepraszania na zawołanie przepraszają szczerze, kiedy czują, że sytuacja tego wymaga. I choć może nie wszystkie robią tego w wieku 2 lat, to same dojrzewają do tego, by wiedzieć i czuć, kiedy trzeba przeprosić.
WARTO CZEKAĆ NA SZCZERE PRZEPROSINY
Oto sytuacja sprzed kilku dni: Starszy stanął nogą na plecach Młodszego, który leżał na wersalce. Tata krzyknął przestraszony: „Stoisz na nim”. Starszy popatrzył na swoją nogę, na Młodszego, który zaczął protestować i zasmucił się. „Przepraszam” – powiedział. Na to Młodszy: „Przepraszam, Pe.” Starszy: „Te., Ty nie musisz przepraszać, bo to ja na Tobie stanąłem.” Wzruszyła mnie ta rozmowa kilkulatków. Człowiek stara się każdego dnia i cierpliwie zmienia siebie, kontroluje to, co mówi, co robi wobec dzieci, nie marząc o spektakularnych efektach. Takie chwile najbardziej motywują do dalszych wysiłków w praktykowaniu podejścia z „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Pokazują, że nie chodzi o to, aby dziecko słuchało rodzica w konkretnej chwili (o to też, ale nie w sensie bodziec-reakcja), lecz o to, by powoli stawało się rozumiejącym, potrafiącym przyznać się do błędu człowiekiem. Stawanie się takim człowiekiem wymaga czasu i właśnie pomocy ze strony rodzica. Rodzica, który pokaże – nie drogę na skróty, lecz jak być fair.