Bardzo lubię jeść. Na jakość. Zdecydowanie na jakość, zamiast na ilość. Do tego stopnia, że czasem wolę nie zjeść np. batonika i poczekać na coś zwanego „konkretnym”. „Coś konkretnego”, które zna chyba każdy Polak, też nie musi być u mnie kotletem, powszechnie za konkretne uważanym. Bardziej poszłabym w stronę tego, że lubię zjeść w zgodzie z tym, czego akurat czuję, że potrzebuję, czego dopomina się moje ciało.

DIETA, ACH DIETA

Dawniej tak nie było. Przez ponad 30 lat byłam na wszelakich dietach i gwałciłam swoje ciało, jedząc według tego, co rozum mi dyktował, że mam zjeść, by utrzymać wagę. Myślę, że ze smutkiem mogę przyznać, że od dziecka byłam stale na jakiejś diecie odchudzającej i „pilnowałam” wagi. Przechodziłam przez wszystkie modne diety, tłumacząc sobie, że to dla zdrowia, bo akurat tego rodzaju produktu podawanego przez modną dietę potrzebowałam. Nie było to nigdy restrykcyjne czy jakoś fanatyczne, ale tak mimochodem przemycane, by bliscy nie mieli mnie jakąś dietową maniaczkę, ale jednak było kontrolą i ciągłym myśleniem „by nie utyć”. Do czasu.

CZY BEZ DIETY UTYJĘ?

Było tak do czasu, kiedy życiowe trudności przygniotły mnie tak mocno, że brakło we mnie przestrzeni i siły na zajmowanie się tym, czy jestem szczupła czy nie. Stojąc kilka lat temu przy blacie kuchennym pomyślałam, sama siebie tym zaskakując, że przestaję się całkowicie przejmować, co jem i czy utyję czy nie. W stresie, w poczuciu całkowitej utraty poczucia bezpieczeństwa, w trybie walki o przetrwanie psychiczne i materialne, jadłam to, co chciało moje ciało. Pomyślałam, że pewnie utyję niewyobrażalnie. I utyłam. Tyle, że 6 kilogramów i zaraz schudłam 1.

JEDZENIE MA SIĘ NIJAK DO WAGI

Bez diety, bez kontroli – nie całkowitej, gdyż kontrola to u mnie był temat na długi proces, jedząc „na co mam smaka” i na co mi finanse pozwalały (a z tymi bywało krucho) ważyłam sobie tyle samo przez ponad 5 lat. Miało małe znaczenie, czy podejmowałam wysiłek fizyczny 2-3 godziny tygodniowo czy 12. Nawet więcej – kiedy miałam 8-12 godzin treningu waga ani drgnęła. Zaczęła się zmniejszać dopiero wtedy, kiedy rozpoczęłam solidną pracę z uwalnianiem emocji. Wtedy liczba kilogramów na wadze zmniejszyła się o 2. 

PUSZCZAM WAGĘ

Zanim liczba kilogramów na mojej wadze zmniejszyła się o znamienne 2 – tak, po 5 latach drgnęła w dół – odbyła się z moim starszym synem taka rozmowa (oczywiście sama świadomie się do niej wystawiłam, nareszcie gotowa na zmiany emocjonalne): 
Ja: „Trzymam tę wagę i trzymam.”
Syn: „Mama, to Ty ją w końcu puść”
Ja: „A wiesz, synu, to samo pomyślałam, w końcu ją puszczę.”
Odparłam z uśmiechem i poszłam uczciwie uwalniać emocje i pracować z traumami, zamiast tylko o tym rozmyślać i rozmawiać.

SAŁATKOWELOVE

Jedno, co muszę przyznać, to chyba od zawsze jestem tak zwana „sałatkowa”. Uwielbiam robić i jeść sałatki. Z wychowania jestem osobą, która potrafi zrobić coś z niczego i przysłowiową zupę z gwoździa. Z pracy w korporacji wyniosłam modę na robienie sałatek w ramach „czyszczenia lodówki”. Mam zatem za sobą jakieś tysiące wariacji sałatkowych, których składu nie odtworzę. Jeśli ktoś jadł, wie, że były pyszne. Mi smakowały na pewno.

UCZUCIA A WAGA

Dziś jestem mocno zaawansowana w rozwoju i wyrażenie „holistyczne spojrzenie” ma dla mnie tak głębokie znaczenie, jakiego nigdy się nie spodziewałam. Co to ma do sałatek i odżywiania?
Nadal pracuję z uleczaniem traum z dzieciństwa (chyba finiszuję), uwalniam emocje. To praca z ciałem. Traumy to zamrożenie, brak czucia ciała. Kiedy uwalniamy emocje, zaczynamy bardziej czuć, zwiększa się świadomość siebie i ciała. Doszłam na przykład do punktu, w którym kolejne wyrażenie, a mianowicie „zablokowana czakra” to już żadne modne hasło, lecz coś konkretnie wyczuwalne w moim ciele, zachowaniu i życiu (konkretny rozwojowy schabowy 😉 żart). 

PRZEMIANA RODZICA DAJE EFEKTY WYCHOWAWCZE

Robiłam dziś sałatkę, na pomysł której nie wpadłabym, gdyby nie moja obecna sytuacja. „Sprzątałam lodówkę” i tak powstała sałatka, która według mnie wspomaga otwieranie jednej z czakr. Po przepis i więcej otoczki wiedzowej zapraszam do kolejnego tekstu. Ryzykuję ten dodatek na blogu, który do tej pory  był stricte o wychowywaniu. Czuję, że chcę iść dalej. Dobre wychowywanie to zmiana rodzica, a raczej duchowa PRZEMIANA rodzica. Traktuję ten pomysł jako dar od mojego zmarłego taty. Myślałam o nim intensywnie, kiedy olśniło mnie, że nie dzielę się tym, co naprawdę kocham. Kocham jeść. Tato też kochał. W takim samym stylu. Mniej, ale to konkretne na co mam smaka. Często wysyłałam mu przez mms zdjęcia dań, które razem lubiliśmy jeść. Żartował zawsze: „To prześlij”, a ja odpowiadałam: „Przydałby się teleporter”. Telepportera nie mam nadal, jednak zapraszam po przepis na „czakrową” sałatkę.