zaglowkiUwielbiam wyrażenie „dawać przestrzeń”. I bardzo mi się podoba, kiedy używam go w kontekście dziecięcej samodzielności. Wyrażenie to wypływa bardzo mocno ze mnie, z mojego doświadczenia z własnymi rodzicami i przemyśleń na temat nadopiekuńczości, zbyt wąskich granic i nadmiernej kontroli. Był taki dzień w moim życiu, kiedy dotarło do mnie z ogromną siłą, że to czego potrzebuję, to właśnie PRZESTRZEŃ. Przestrzeń dla swoich myśli, uczuć, bycia sobą i uczenia się samej siebie. Teraz, kiedy wychowuję swoje dzieci, bardzo zwracam uwagę, by tej przestrzeni miały wystarczająco. Pewnie spytacie, jak to wyważyć, czy właśnie staję się rodzicem zbyt mało interesującym się swoim dzieckiem, czy już za bardzo się interesuję i dociekam. Niestety to trzeba wyczuć. Poobserwować w tych sytuacjach siebie i dziecko. Kiedy za bardzo dociekamy dziecko zamyka się w sobie i widać jego wewnętrzny opór. Osobiście nie mam z tym problemu, bo jakoś wyraźnie czuję, kiedy powinnam przestać pytać. Co się zaś tyczy zostawiania za dużej przestrzeni to, kiedy porównywałam jakiś czas temu swoje podejście do ogólnie przyjętego, doszłam do wniosku, że preferuję „wygodne rodzicielstwo”. Nie bulwersujcie się przypadkiem, nie wprowadzam nowego pojęcia do parentingu. Jak się bowiem okazało, to moje „wygodne rodzicielstwo” pokrywa się z tym, co opisuje Jasper Juul. Sztandarowym przykładem takiego wychowania jest nikt inny jak Pippi Langstrump. Robi rzeczy, które bulwersują rodziców innych dzieci, a mimo to jest bardziej punktualna, obowiązkowa, odpowiedzialna i kreatywna niż dzieci kontrolowane i otoczone przesadną troską. Do tego jeszcze nikt jej nie pilnuje. Co dla mnie dobitnie jest sygnałem tego, że dzieci potrafią sobie same poradzić i nie musimy ani ich wyręczać, ani stać nad nimi. Nie zrozumcie mnie źle, nie pochwalam chodzenia dzieci samopas, nie odwodzę też nikogo od czuwania nad bezpieczeństwem swoich pociech. Mój Młodszy próbuje we wszystkim naśladować Starszego, więc muszę go asekurować trzy razy bardziej niż robiłam to przy Starszym, kiedy był w tym samym wieku. To też kwestia wyczucia. Widzę, kiedy robi coś, bo dzięki przestrzeni, którą mu daję ma możliwość wymyślić więcej, lecz powinnam przewidzieć konsekwencje jego pomysłów, a to czasem duże wyzwanie. Jednak tym, co się sprawdza się w wychowaniu dzieci niezależnie od ich wieku, to dawanie szerokich granic. Odnoszę wrażenie, że daję bardzo szerokie granice. Decyduję, o tym, co znajdzie się w mojej lodówce, ale nie decyduję, kiedy i czego dziecku chce się jeść (wołam na kolacje, ale nie „pod pistoletem”). Stałe są zupy, a reszta posiłków do wyboru. Decyduję, ile warstw ubrań dziecko ubierze, ale to, jaką bluzę ubierze i jakie skarpetki, mnie już nie dotyczy. Decyduję, że ma się trzymać przechodząc przez jezdnię, ale jego decyzja, czy będzie się trzymał mnie, taty czy wózka. Decyduję, że wychodzimy na spacer, dziecko – na który plac zabaw idziemy. Oczekuję porządku, ale nie wtrącam się do tego, jak dziecko przechowuje zabawki. Itd. Itp. To są namacalne sygnały dawania dziecku przestrzeni. A co zatem jeszcze – mniej namacalnego – kryje się za wyrażeniem „dawać przestrzeń”? Dla mnie to: – pozwalanie dziecku na bycie przy mnie całym sobą – zgoda na dziecka uczucia, akceptowanie ich – przyzwolenie na naturalny rozwój (Więcej było tutaj) – zgoda na to, że dziecko ma swój głos, z którym muszę (i chcę) się liczyć, – przed założenie, że może wnieść do rodzinnych codziennych zwyczajów coś nowego, lepszego, coś naprawdę „jego” – liczenie się z tym, że dziecko może mieć inne zdanie, które może mi się spodobać lub z którym będę dyskutować, by znaleźć kompromis – akceptacja tego, że dziecko może odczuwać całkiem odwrotnie ode mnie w tej samej sytuacji i nie powinnam się (zbytnio) dziwić – pozwolenie, by lubiło bądź nie lubiło według własnego uznania – brak ingerencji w dziecka wnętrze, w jego myśli, uczucia, w jego fizyczność, czyli zdrowe poszanowanie jego granic – zgoda na dziecka czas dla siebie, na jego własny przepływ uczuć, na zależną od okoliczności niechęć do rozmowy i chęć wygadania – zgoda na dziecka nieśmiałość i zbytnią przebojowość – przyzwolenie, by żyło w zgodzie ze swoim wnętrzem – pozwolenie dziecku na bycie sobą w całej okazałości, zamiast bycie zlepkiem moich wobec niego oczekiwań i… – zgoda na zaskakiwanie mnie tym, kim moje dziecko jest i kim się staje (kiedy ufam, że będąc dzieckiem swoich rodziców i żyjąc w zgodzie z sobą, jego wybory, decyzje i czyny będą inne niż moje, ale dobre, a nawet piękne). Czym to skutkuje? Tym, że dziecko wie, że mam swoje racje, gdy czegoś wymagam, że nie czepiam się z byle powodu, że skoro przy czymś obstaję, to warto zaufać rodzicowi i za nim iść. I idzie. I nie bójcie się, do dzieci można mieć naprawdę DUŻE zaufanie, dużo większe niż na co dzień nam się wydaje. Kiedy dajemy dzieciom raz – przestrzeń, dwa – zaufanie, trzy – pozwalamy na tzw. wykazanie się, okazuje się, że dzieci nie tylko są chętne, by coś samodzielnie zrobić, ale też wymyślają ciekawe rozwiązania, stają się odpowiedzialne za to, co robią, próbują przewidzieć konsekwencje, a nawet próbują z sukcesem być odpowiedzialne za młodsze rodzeństwo. A rodzic jest mniej obciążony i bez wyrzutów sumienia może się z uśmiechem podelektować swoim „wygodnym rodzicielstwem”.

Ps. Jeśli chcesz posłuchać tego tekstu, zobacz Audiobook z tekstami z bloga.

1 thought on “Przestrzeń do samodzielności”

  1. Ciekawe i niepopularne ujęcie. W teorii ok, ale w praktyce… to dopiero radość. Moja starsza np często nie decyduje na wkłady nie butów, czesanie włosów i wychodzenie z domu z innym. I co mi pozostaje? Dawanie przestrzeni.

    Czasami zastanawiam się gdzie jest granica między Dawanie przestrzeni, a nie interesowanie się dzieckiem…

Dodaj komentarz