o nim teraz jako o spokojnym górskim potoku i chyba inne skojarzenie nie przyjdzie mi do głowy. Rozsądek, rozwaga, ale też szybki prąd myśli, przewidywania konsekwencji i spinający go od środka stres – jak ten chłód górskiego potoku.
Rozpoznajesz w tych opisach swoje dzieci? Choć trochę?
Ross Campbell w książce „Sztuka wyrażania gniewu” wyróżnia dwa typy dzieci:
1) te spokojne, które chętnie podporządkowują się autorytetom, chcą się przypodobać, myślą, zanim zrobią, widzą konsekwencje, ale też niestety są bardzo wrażliwe i za mocno wszystkim się przejmują, a niewiele przy tym mówią. Mają też niestety tendencję do tego, aby postrzegać siebie zbyt krytycznie.
2) i te ekspansywne, które robią nim pomyślą, nie przejmują się, czy rodzicom się coś podoba czy nie, prą do przodu, właśnie z błyskiem w oku podbijają świat, nie przejmując się niczym i nikim.
Nie ten trudny, co się wydaje
Dziecko, które prezentuje się jako typ ekspansywny będzie sprawiać rodzicom kłopoty – to pierwsza myśl, która się nasuwa, bo jak tu okiełznać taki temperament. Okazuje się jednak, że głośność, pomysłowość
i wszystko, co kryje się pod hasłem ekspansywność, tylko wydaje się trudna do opanowania. W praktyce jest przewidywalna i jest dla rodziców i wychowujących „ekspansywne” dziecko dorosłych o wiele mniejszym wyzwaniem. Takie dziecko dopomni się o swoje i na pewno nie omieszka powiadomić o swoich potrzebach
i zaspokoić je. Zaznaczy też głośno i wyraźnie swoje granice. Charakteryzując dalej przekładanie się temperamentu na zachowanie. Mówi się czasem: „Co w głowie, to na języku” i to powiedzonko można
w tym przypadku rozszerzyć na „co w głowie, to na języku, w pomysłach, w czynach”. Rodzic dziecka przejawiającego nie dbałość o względy autorytetów nie musi się martwić, że dzieje się z dzieckiem coś niepokojącego, a tego nie widać. Jeśli broi, to broi i to trzeba opanować. Nie mówię, że to jest łatwe, bo powstrzymywanie „dzikich zapędów” dziecka pochłania wiele czasu i energii. Dodatkowo pociąga za sobą stałe „zamartwianie się” o swój wizerunek jako rodzica. Tutaj możemy „liczyć” na to, że wiele razy „najemy się wstydu” i „będziemy świecić oczami” za naszą ekspansywną pociechę.
Znam ten wysiłek i potwierdzam, że naprawdę potrafi wykończyć, odebrać ochotę do wychowywania dzieci i spowodować, że człowiek tylko marzy, by mieć chwilę spokoju z całkowicie WYŁĄCZONĄ OPCJĄ „oczy dookoła głowy”. Tylko niestety mając dwie pociechy, do tego reprezentujące dwa wymienione wyżej typy, po okiełznaniu „ekspansywnego” trzeba się wziąć za sporo trudniejszą.
Z głębin wydobywanie
Typ spokojny wydaje się bardzo prosty „w obsłudze” – nie rozrabia, nie trzeba się za niego wstydzić, szybko łapie, na czym rodzicowi zależy, próbuje nawet czytać w myślach rodziców, zgaduje ich upodobania, zajmuje się sam sobą, wydaje się, że niewiele do szczęścia mu potrzeba. Takie dziecko to skarb. Na tle ledwie poskramianej ekspansywności brata lub siostry wydaje się skarbem. Wielu rodziców łapie się w tę pułapkę i … przestaje spokojne dziecko zauważać. Tak, wiem, co piszę. Bo co zauważać, kiedy wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku? Nikomu nic nie robi, zadba o siebie, przypodoba się rodzicom,
o nic się nie dopomina. I właśnie tu tkwi cały problem. Jeśli nie woła, to nie dostaje. A jeśli nie dostaje, to robi się deficyt. A deficyt w zaspokajaniu potrzeb emocjonalnych oznacza kłopoty. Skoro dziecko spokojne dba o to, żeby zaspokoić oczekiwania dorosłych, widzi potrzeby dorosłych. Niestety nie widzi swoich. Nie widząc ich, nie jest w stanie upomnieć się o nie, a tym bardziej je zaspokoić. Konia z rzędem rodzicowi, który odkryje tę prawidłowość. Odkryłam u swojego dziecka i nie przynoście mi konia, bo potrzebuję raczej chusteczek. Martwię się bardzo często o to, czy potrafię wychować go w taki sposób, aby potrafił zadbać dobrze o swoje potrzeby i oduczył się myślenia, że ma się przypodobywać dorosłym. Czuję się często jak detektyw, który musi wyśledzić, co moje dziecko akurat czuje, jaka za tym uczuciem stoi potrzeba, a na dokładkę jaki stres często go zżera od środka. Nie uznaję „przesłuchań”, więc droga często bywa długa i kręta. Od „nie chcę iść do przedszkola” do „koleżanka zabrania mi budować samoloty” (czyli de facto tyranizuje go, buntuje inne dzieci przeciwko niemu itd. itp.) idziemy przez „nie chcę innym dzieciom budować samolotów”, „kolega i koleżanka dają mi x za budowanie samolotów”, a usta ze stresu obgryzione i nie będąc czujną, można uznać, że zmarzły na mrozie. A dziecko „spokojne” mierzy się wewnątrz siebie z konfliktem, którego rzadko doświadczają dorośli, a nawet jeśli często, to i tak z reguły mają trudność z rozwiązaniem go: „obronić się przed tymi dziećmi, krzycząc na nie, zabierając kartki z x-ami lub odpychając i narazić się tym autorytetowi w osobie przedszkolanki czy no właśnie – wyboru tu za bardzo nie ma – zostaje gnębić się sytuacją albo jej unikać, popłakując, że nie chce iść do przedszkola.
Rozwiązuj problem, gdy jest mały
I tu rodzic ma niezłe pole do popisu. Można tę sytuację zdusić: „Idź do przedszkola. Nie cuduj”. Jak domyślacie się na pewno, ona się zemści. Na zdrowiu fizycznym dziecka pewnie dość szybko. Stres wyniszcza. Na kondycji psychicznej zostawi ślad na stałe. A co z konstrukcją psychiczną dziecka? Widzimy od razu podstawowy skutek – brak asertywności. Wyzwolenie z władzy autorytetu w głowie dziecka musi nastąpić najszybciej jak to możliwe, gdyż ten konflikt nie pozwala dziecku postępować asertywnie i będzie działał wyniszczająco na psychikę dziecka. Każda kolejna analogiczna sytuacja będzie tę młodą psychikę obciążać. A konflikt nabudowany na każdym poprzednim konflikcie niechybnie doprowadzi do nieradzenia sobie z samym sobą i popadnięcia w depresję bądź nałogi.
Widać więc, że tu reagować trzeba od razu, aby nie utrwalił się szkodliwy schemat postępowania dziecka
w takich sytuacjach. I tu potrzebna jest ogromna uwaga, troska, akceptacja uczuć i mądrość rodzica.
Zapytasz: „To jest chyba najczarniejszy z czarnych scenariuszy, prawda? Bo w praktyce ludzie sobie jakoś radzą i nie każde „spokojne” dziecko ma depresję czy jest uzależnione?” Zgadza się, lecz większość z tych „spokojnych” żyje niestety w piekle nie zauważania swoich uczuć, potrzeb, w poczuciu porażki wynikającej z faktu, że nie ma odwagi – w konfrontacji z jakimkolwiek autorytetem – wybrać siebie. Czy takiego życia którykolwiek rodzic życzy swojemu „spokojnemu”, „łatwiejszemu w obsłudze dziecku”?
Nie! Nie! I jeszcze raz NIE!