W tym tygodniu królowała u mnie bliskość. Wspaniale było poczuć rozpływające się po całym ciele uczucie bliskości. Myślałam, że to uczucie musi zawsze mieć adresata np. ukochanego czy dziecko. Okazało się, że skierowanie jej do swoich młodszych „ja” działa cuda w kwestii zaspokojenia tej potrzeby. Podchodząc do tematu zaspokajania potrzeb, wiele razy wyobrażałam sobie, że kiedy wszystkie potrzeby będą zaspokajane, to będzie to wyglądało tak, jakby zamknęły się pewne pootwierane klapki. Z bliskością stało się jednak inaczej. Rozpłynęła się jak spoiwo pomiędzy wszystkim elementami. Danie sobie tej bliskości miało i ma też skutek taki, że chce się ją dawać najbliższym.
Cieszy mnie to, gdyż zdaję sobie sprawę, jak wiele zależy od rodzica, aby dziecko stało się pewnym siebie, dającym sobie w życiu radę – człowiekiem.
Branden pisze, że od urodzenia do dorosłości jest tyle etapów rozwoju, że na każdym z nich – niestety – istnieje szansa, że proces wychowania może zostać w jakiś sposób zdestabilizowany. Pisałam kiedyś o czymś, co nazywam tubą niezależności. Tym pojęciem określam stopniowe wychodzenie z całkowitej symbiozy niemowlęctwa do uniezależnienia wieku dorosłego. Branden wstępną fazę tego procesu nazywa ewolucją w kierunku wyodrębnienia się z otoczenia. W warunkach całkowitej zależności dziecko chce zaniepokojenia dwóch potrzeb pewności i bezpieczeństwa. Dopiero dziecko najedzone i bezpieczne może zacząć się indywidualizować. Jeśli te dwie potrzeby nie są zaspokojone dziecku trudniej „zbudować silne i zdrowe poczucie siebie”*. Kiedy dziecko rośnie, rozwija się, jego zależność od rodzica maleje. Wraz z nią zmniejsza się też ilość potrzeb, które rodzic może zaspokoić. Zmniejsza się – pod warunkiem, że wszystko w poprzednich fazach szło dobrze. Jeśli nie – rodzic musi zaspokajać potrzebę bezpieczeństwa u dziecka, które już teoretycznie powinno sobie samo radzić. Często doradzam rodzicom, aby mierzyli stopień zaspokojenia potrzeb swoich dzieci, potrzebą eksploracji otoczenia przez dziecko i jego poziomem usamodzielnienia. Bezpieczne dziecko ufa sobie, ufa otoczeniu, radośnie odkrywa świat.
Zastanawiamy się nad tym, co nam się przydarzało, kiedy byliśmy małymi dziećmi. Jedne wnioski są takie, że za dużo od siebie wymagaliśmy i jako dzieci po prostu nie mogliśmy zrobić więcej, bo nie było to w naszej mocy. Fajnie jest sobie wybaczyć, przytulić w sobie to małe dziecko, popatrzeć na siebie jako na małe dziecko, a nie na kogoś od kogo wymaga się zachowania jak u dorosłego, kiedy ma kilka lat. To daje poczucie ulgi, że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy na tamten czas. W języku angielskim jest taki zwrot „do my best” i bardzo mi się podoba. To wyrażenie można odnieść też do nastolatki. Prawda jest taka, a pisał już o tym Kartezjusz, że jeśli miało się w danej chwili jasny pogląd na sytuację, to wybór, decyzja podjęta na tej podstawie zawsze będzie właściwa. Dajmy więc sobie akceptację, zgodę na ówczesne działania, wybaczmy sobie i nie żałujmy bliskości. Tak po ludzku rzecz ujmując, to niesamowicie przyjemne, tak po prostu być blisko.
* „6 filarów poczucia własnej wartości, czyli wezwanie do walki przełożone na język psychologii”, N. Branden, Wydawnictwo Ravi, Łódź 1998, s. 187.