Ile jest ze mną osób, które pamiętają porady publikowane tu na niebieskim tle? Jeśli możecie, dajcie like’a, abym wiedziała, kto ze mną już wtedy był. O wielu osobach wiem, bo stale jesteście ze mną w kontakcie – często nie jako klienci, ale serdeczni znajomi z fan page’a. co wzrusza mnie i cieszy ogromnie! Bo na fan page’u o relacjach z dziećmi – jako wartość dodana – stworzyliście ze mną ciepłe, serdeczne relacje rodzica z rodzicem <3 Teraz jednak chcę o książce. Zdałam sobie sprawę, że to prawie cud, że ona powstała, bo przeszkód po drodze było mnóstwo. Chyba pierwszą byłam ja sama – „Ja książkę? Nie, nie, wszyscy inni tak, ale ja skądże!” Zatem nawet nie było o niej mowy.

Było natomiast codzienne życie z moimi synkami. To doświadczanie w relacji z nimi: co mam powiedzieć, co otwiera ich, a co zamyka, co eskaluje problem, a co doprowadza do rozwiązania przez same dzieci, poznawanie ich poprzez przyglądanie się ich uczuciom, potrzebom, sprawiło, że zaczęłam spisywać te wskazówki. Raz jednego dnia, później za kilka. Wszystkie były dla mnie ważne! Wszystkie były sprawdzone w oparciu o moje własne doświadczenie z synami. Chciałam się nimi z Wami dzielić. I tak … zgromadziło się ich 50!

50 to było już coś. Postanowiłam dodać 30 i zebrać w e-booka. Znalazłam narzędzie w sieci, które pozwalało zamienić zwykły tekst na inne formaty. I siadłam. Oczywiście myślałam, że złożę e-booka w dwie godziny. A tu w porze kolacji słyszałam z kuchni głos taty moich dzieci:- „Asiu, może zaszczycisz nas swoją obecnością na kolacji?”- „Tak, tak, już kończę”.
I tak kilka razy. Aż machnął na mnie ręką. Skończyłam grubo po kolacji, lecz już tego samego wieczoru rzuciliście się na mój pierwszy w życiu własnymi „ręcami” zrobiony e-booczek jak na świeże pączki.

ebook Rodzicu mozna inaczej

I tak szedł w świat przez rok. Aż do października 2017, kiedy z jego powodu wybierałam się do… Belwederu (!)”Ja nie mam, co na siebie włożyć” – wiele z Was pewnie zna ten refren sprzed swojej szafy. No, ale pojechałam. Zdjęta tremą i jakkolwiek ubrana odebrałam Certyfikat Jakości Laur Eksperta za mojego e-booczka. Gafę tam nawet jedną strzeliłam. Warszawy trochę przy okazji zwiedziłam, bo to przecież „obowiązkowo trzeba”. Wzruszenie przeżyłam, że mój e-booczek skromny wśród „duuuużych” produktów zaistniał. Do domu z certyfikatem, różą, zdjęciami i małym szumem w głowie wróciłam.

I zaczęło się namawianie na książkę. A kto mnie trochę tu zna, to wie, że ja wygodna jestem. W końcu rodzicielstwo, które tu preferują to takie z pomysłu Billa Gates’a: „Znajdź leniwego, by najskuteczniejsze, najszybsze, najkorzystniejsze dla wszystkich rozwiązanie znalazł”. W myśl tego, bo jeśli się wysilać to z najlepszym skutkiem dla wszystkich.- „Wydaj sama”- „Nie. Wydam z wydawnictwem”.

Uparta też bywam. Zaczęłam się kontaktować z wydawnictwami. Szybko się jednak zniechęciłam. Pominę omawianie propozycji, które dostałam, bo część wydawnictw musiałoby zmienić siedzibę na „głęboko pod powierzchnią ziemi”. Jedno, duże znane, to mi nawet zaproponowało taką umowę, w której straciłabym prawa do e-booka (sic!!!). Pomogła mi zupełnie nieświadomie p. Katarzyna Bonda, z którą wywiad akurat ciut wcześniej przeczytałam. Pani Kasia wspomniała w tej rozmowie z nią, że jeśli pisarza nie stać przy pierwszej książce na prawnika, to przy kolejnych na pewno nie będzie stać. Co mi jakoś mocno – na moje szczęście – w głowie brzęczało, gdy czytałam umowę z tym znanym kolosem wydawniczym. I szybko do prawnika pobiegłam. Po pół godziny rozmowy już wiedziałam, że umowa jest do śmieci.

Ostudziłam zapały wydawania z kimś i zaczęłam „trawić” wydanie samodzielne. Na mojej drodze pojawiła się wtedy Ewa. Z Ewą znamy się z pracy w korporacji. I Ewa jakoś wiedziała, w jaki sposób mnie „urabiać”, by do książki robiło się coraz bliżej. Po drodze był jeszcze kalendarz – drukowany tuż przed książką – z cytatami z bloga. Pamiętacie? Ile Was tu jest, co pamięta?

Łamała i składała kalendarz i książkę pani Gosia która robiła to po nocach, bo w dzień zajmowała się swoimi dzieciaczkami. Ja do spania, pani Gosia do pracy. Milion poprawek z nocy na rano, z wieczora na noc. Dałyśmy radę.

Następny punkt. Szukanie drukarni. Wybór papieru do środka książki i na okładkę. Dziesiątki maili i z reguły odpowiedź „przed świętami nie da rady” Znalazłam drukarnię w części Krakowa, w której nigdy wcześniej nie byłam i na GPS pierwszym razem pobłądziłam. Warto jednak było, ponieważ tam była Magda, dla której wszystko było proste i wszystko się dało! Z uśmiechem Madzia objaśniała mi – a czasem trzeba było dwa razy, bo mi emocje rozum odbierały, doradzała, biorąc pod uwagę, że to moja pierwsza książka, opowiadając o doświadczeniach z drukowaniem innych publikacji w jej drukarni i doradzając, co dla mnie będzie najlepsze. To tak jakby się z moją decyzją o samodzielnym druku książki karta dla mnie odwróciła.

Zaczęłam spotykać samych niesamowitych, sprzyjających mi i mojej książce ludzi. Madzia zaprosiła mnie na oglądanie pierwszych wydrukowanych stron. Co za przyjemność biegać (no ja to raczej biegam w takim zaaferowaniu) po drukarni, wąchać świeżo zadrukowany papier…. No i rzuciłam się, by sprawdzać czarno na białym, co tam w środku. Ku mojego zaskoczeniu literówek w niej brak. Jest jedno powtórzenie. Madzia pochwaliła, że jak na pierwszą książkę to rewelacyjnie „ponieważ błędy zawsze są, a u mnie jak do tej pory nie znalazła”.

Wyszła z drukarni moja pierwsza w życiu książka. A raczej panowie z magazynu zapakowali mi ją do auta, przy mojej chodzącej za paczkami raz w lewo, raz w prawo głowie. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Pamiętam to adresowanie kopert do Was. Drukowanie paragonów. Czułam się, jak w reklamie tylko zamiast świstaka „Hudy siedzi i zawija w te sreberka” Szybko powędrował do Was cały pierwszy nakład. Na drugie święta, tyle że już Wielkanocne szedł już drugi nakład, wzbogacony o dodatkowe strony na Wasze osobiste notatki na końcu książeczki.

I na takie wspominki mnie dziś z rana zebrało. Trochę radości, trochę dumy, trochę wzruszeń na całą przygodę z tą książeczką, którą sobie nazywam przez sentyment do innej ważnej w moim życiu książki „książeczką zaiste złotą”. Z jakiego powodu zaiste złotą? Bo krótka, a treściwa i moc w niej taka, że kto stosuje, choć kilka porad zmiany widzi ogromne.
Książeczkę można kupić:
– w sklepie internetowym sklep.jakmowic.org.pl
– na warsztatach i innych spotkaniach ze mną na żywo.
Piszę dedykację, jeśli sobie życzycie.

Dodaj komentarz