Dzień z synkiem. Kilka ważnych spraw dla niego do załatwienia. Tu się przesunęło wejście, tam się wydłużyło wyjście, przez co – no właśnie – czy dzięki czemu – wszystko się rozciągnęło w czasie. Po 5 godzinach załatwień, ja zgrzana, zmęczona, głodna i z presją, że jeszcze chcę popracować. Wyjeżdżamy na trzypasmówkę do domu i przypominam sobie, że nie kupiłam czegoś dla drugiego syna. Czuję irytację, a to zapomnienie z myślą „Kiedy ja znów będę w tym miejscu” przeciąża „system”. Chwilę walczę: wracać – nie wracać, lecz szybko wskakuje „przyczyna” całej sytuacji i mojego samopoczucia (?!). Co zatem od razu widzę w głowie? Synka bawiącego się w każdym miejscu. W poczekalni czytaliśmy. Byłam mega szczęśliwa. Przesunął się termin na za dwie godziny, lecz powrót i znów czytanie nadal sprawiało mi przyjemność. Kolejne punkty wymagały ode mnie trzymania za rękę, trzymania za główkę i nadal było ok.
Dobiła mnie kumulacja i zakupy: wleczenie się od regału do regału, zwiedzanie wszystkich miejsc, do których nawet nie pomyślałam, że można się po coś zbliżać, postoje przy doniczkach z kamyczkami, przy wystawach, przy zabawkach itd. itp.

ROZRÓŻNIANIE STRESORÓW

Uwielbiam koncepcję self-regulation, gdyż pokazała mi czarno na białym, co mi wyjątkowo przeszkadza i co wpływa na mnie bardzo stresująco. Zatem zgrzanie to jeden z moich głównych stresorów. Wolę lekko zmarznąć niż się przegrzać, bo „gryzę”. Przed zgrzaniem plasuje się jedynie głód – tu już jestem w stanie odgryzać części ciała osób w pobliżu, w myśl powiedzenia „Polak głodny to jest zły”. U mnie dochodzi krwiożerczy. Rozumiem tego, kto wymyślił to powiedzonko i wszystkich, którzy się z nim zgadzają. Zmęczenie – to też równoprawny członek „trójcy”. Kiedy bez rozregulowującej mnie „trójcy”, zakupów tylko nie lubię, to zgrzana, głodna i zmęczona robię się otępiała i prę, by jak najszybciej wyjść. Fundowania sobie żadnego z tych stresorów nie planowałam. Miało być jedno załatwienie w godzinę, zatem „niespodzianka”, która ma dalszy ciąg.

KLASYCZNE OBWINIENIE

Rozemocjonowana wygłaszam tyradę. W gadce przecież jestem świetna: „Wkurza mnie ta zabawa i zabawa. Rozumiem, że się lubisz bawić, lecz kiedy miejsce i czas na zabawę, to jest, a kiedy chcę coś załatwić to załatwiamy. Czytaliśmy dwa długie razy w poczekalni, bawiłeś się w aucie i tam, gdzie jedliśmy. To nie wystarczyło? Przez to rozwlekanie się po sklepie, chodzenie za wszystkim, co Cię ciekawiło, zapomniałam kupić koszulki dla Twojego brata.”

SKUTKI OBWINIANIA

Ups… Świadomość, co gadam, dołączyła. Patrzę na synka. W tym temacie – wierzcie lub nie – to moja pierwsza wtopa do niego, lecz właśnie ona pokazuje, co dokładnie robi dziecku obwinianie. W lusterku widzę smutną minę i bardzo poważne oczy. Synek z reguły aż tak poważnie nie reaguje. Wiem, co zrobiłam. Pilnowałam się całe lata. Od takiego tekstu zaczyna się w dziecku osadzanie poczucia winy o wszystko. Gdybym ja coś takiego usłyszała, zakodowałabym, że ciekawość jest zła, że bawić się nie wolno, że jestem winna, że rodzic sobie o czymś zapomniał. Załamka. Widzę wszystko, co się w nim zadziało w jego spojrzeniu. To jest zawód. Mam wrażenie jakby moja reakcja go zaskoczyła.

Myślisz, że przesadzam z przejmowaniem się tym? Wierz mi, od jednej sytuacji się zaczyna, kolejne wypełniają dziecko potwierdzeniami, że pewnie właśnie ono jest winne temu i temu, skoro rodzic to stale powtarza.  Zgłaszają się do mnie dorosłe osoby, które czują się winne tzw. całemu złu świata. Znam to. Można czuć się winną, winnym naprawdę wszystkiego. Czasem rzeczy tak absurdalnych… Absurdalnych z perspektywy osoby słuchającej na co dzień komunikatów bez obwiniania. Gdy obwinianie sączy się prawie bez przerwy, dziecko uczy się brać odpowiedzialność za wszystko, co się wokół niego dzieje. Przestaje albo w ogóle nie zdąża nauczyć się, że pewne rzeczy od niego zupełnie nie zależą, nie są jego odpowiedzialnością – przecież rodzic stale powtarza, że są. Brak tu szansy, aby nauczyło się brać odpowiedzialność tylko i wyłącznie za siebie. Gorzej, dziecko uczy się, że skoro wszystkiemu jest winne, to odpowiedzialności należy unikać, unikać aktywności, które wymagają wzięcia odpowiedzialności.
Wniosek: dziecko nadmiernie obwiniane wyrasta na dorosłego, który nie chce brać odpowiedzialności i … przerzuca ją na otoczenie. Wcześniej jednak…

DZIECKO OBWINIANE – OBWINIA.

Nawyk rodzica, niestety w tym przypadku – staje się nawykiem dziecka. Są tylko dwie możliwości: obwinia siebie lub innych. Jeśli siebie, robi się kłopot, ponieważ sygnały mogą być słabe i idzie w kierunku dorosłego, który nie będzie chciał brać za nic odpowiedzialności. Z przeciążenia.
Jeśli dziecko obwinia innych – słyszysz i masz nad tym kontrolę. Możesz odpowiednio to skorygować. To sygnał, że za dużo odpowiedzialności przerzucane jest na dziecko. To paradoksalnie świetny moment, żeby zawrócić z drogi obwiniania, przerwać ją. Każda sytuacja jest do uratowania. Najwłaściwsze są przeprosiny: „Przepraszam Cię. Zezłościłam się. Oczywiście, że sama przez siebie zapomniałam. Jestem zmęczona, głodna i męczy mnie rozwlekanie zakupów, dlatego zapomniałam. Wszystko ok?” Widzę, że mina dalej nietęga. Jedziemy w milczeniu. Mam ochotę obwinić teraz siebie, skąd taka wtopa u mnie, lecz odpuszczam. Skupiam się w głowie, bo oczami już z powrotem na drodze, na minie synka, by zapamiętać, że rezygnuję z obwiniania, bo teraz doświadczalnie widzę jego druzgocący efekt. I biorę odpowiedzialność za to wszystko, co we mnie spowodowało, że zapomniałam.
W każdej chwili, w każdej kolejnej sytuacji można przestać, można wziąć odpowiedzialność. Przyjrzeć się, co się zadziało i z jakiego powodu, jakie stresory konkretne zdarzenie wywołały. Z rozróżnianiem tych stresorów jest prościej. Jesteśmy tylko ludźmi. Z prawem do słabszego dnia, lecz w obowiązkiem brania odpowiedzialności za swoje uczucia, potrzeby, za siebie i nie przerzucanie ich na innych.

1 thought on “Obwinianie Dziecka A Odpowiedzialność Rodzica Za Swoje Uczucia”

Dodaj komentarz