Wybieram się na 18. do kościoła, gdy chłopcy stwierdzają, że chcą iść ze mną. Docieramy. Zatrzymujemy się spóźnieni na dziedzińcu, lecz Młodszy biegnie w dół po schodach na inną część dziedzińca. Za nim Starszy. Nie widzę ich i mam za daleko, gdyby się coś działo, więc podchodzę bliżej. Teraz mi źle, bo nic nie słyszę, a chcę słyszeć. Wchodzę do przedsionka. Młodszy w tym czasie zaczyna biegać i głośno śpiewać po całej widocznej dla mnie części dziedzińca. Nie wiem, czy komuś to przeszkadza, ale mi na pewno. To nie niewinne podskoki, lecz widzę, że go roznosi. Podchodzę do niego i mówię: „Chciałabym, żebyś nie śpiewał, bo ludzie się modlą i tu trzeba być ciszej.” Patrzy, lecz widzę, że tym razem zrozumienia nie będzie. Rzeczywiście biega dalej, a nawet więcej wspina się na położony pod skosem ogródek i tarasi kwiaty. Tego dla mnie za dużo. Mówię, że na takie zachowanie nie mogę się zgodzić i będziemy stać w środku.
ZŁOŚĆ – TAK, BICIE – NIE
Wchodzimy do skrzyżowania dwóch wejść. Starszy miota się i pyta, ile jeszcze. Młodszy bije mnie piąstką w nogę. Schylam się do niego i mówię: „Złościsz się wiem, nie zgadzam się jednak na bicie.” Przestaje na chwilę. Oczami wyobraźni widzę za sobą rząd pań, które bulwersuje albo dająca się bić – nie radząca sobie matka albo bijące matkę „niegrzeczne” dziecko. Ku swojemu zadowoleniu, czuję, że nic w tym temacie nie czuję i porzucam tę myśl. Synek przytula się do mnie i mówi, że już nie będzie (biegał i niszczył). Nic nie mówię, lecz myślę: „Nie będziesz, bo stoimy tutaj”. Odmowa wyjścia na zewnątrz, nie oznacza odmowy wsparcia w środku. Biorę go na ręce. Nadal zezłoszczony, przytula się dość chętnie, lecz minę ma zawiedzioną z resztą złości. Wierci się na mnie i kręci. Starszy też chce wyjść na zewnątrz. Mówi do mnie z drugiej strony i napiera na mnie i Młodszego, choć widzi, co robi brat. Zdesperowana mówię: „Pomóż mi i usiądź na schodach”. W mgnieniu oka rozumie, o co chodzi i siada. Do niego dołącza Młodszy. Niestety wspina się po schodach i zjeżdża w dół. Po chwili kładzie się na wykładzinie. Z oczywistych powodów nie chcę, by na niej leżał.
ZGADNIJ, JAKA TO POTRZEBA
Biorę go na ręce. Teraz widzę, że jest śpiący. Pokłada się na mnie. Jeszcze bierze mi głowę w dłonie i rusza tak, bym pocałowała jego brodę i czoło. Przytula się do mojej szyi i po chwili zasypia. Trzymając Młodszego, cały czas głaszczę Starszego, to po ramieniu, to po włosach, to po plecach. Po jakimś czasie Starszy chce, żeby brata postawić. Kiedy mówię, że śpi, śmieje się i spokojny wytrzymuje do końca mszy. To takie proste i takie trudne zarazem, odkryć, co kryje się za zachowaniem dziecka. Zachowaniem, które nam przeszkadza, koliduje z naszą potrzebą i często manifestuje się przez zupełnie odwrotne sygnały.
CZYJ TO PROBLEM?
Jeszcze tylko podczas komunii, jedna pani koło pięćdziesiątki przepycha się koło mnie, choć raczej po mnie, a nie zastawiam przejścia i wystarczyłoby nawet ciche przepraszam. Widzę jej pogardliwe i wręcz nienawistne spojrzenie, w którym przeglądam się z dzieckiem na ręku i przy ręku. Ogarnia mnie smutek. Nie biorę tego jednak do siebie, lecz myślę: „Ciekawe, co w moim zachowaniu, a może postawie podziałało tak na tą panią? Może jakieś wyrzuty sumienia? Może nie żywi szacunku do matki, która pozwala się bić… może… ?” Nie chce mi się myśleć. To nie mój problem, to jej.
AKCEPTACJA ZAMIAST ODRZUCENIA
Dla mnie inna myśl jest ważna i ją chcę Wam przekazać, bo uświadomiłam sobie, że jesteśmy jako rodzice przyzwyczajeni robić odwrotnie: chłopcy uspokoili się, bo NIE ZOSTALI PRZEZE MNIE ODRZUCENI. Odmówiłam zabawy na dziedzińcu, postawiłam wymagania, lecz wsparłam w pogodzeniu się z odmową i wytrwaniu w spokoju, gdy ciężko im się było wyciszyć. I pozostało mi jeszcze jedno. Gdy chcemy wzmocnić jakieś zachowanie, to trzeba je POCHWALIĆ. Idąc do domu, chwalę więc chłopców, że mimo iż totalnie ich roznosiło, dali radę i wystali do końca. Starszy śmieje się, że „Młodszy tylko dzięki temu, że usnął”. Wzruszam ramionami z uśmiechem, że nie ważne jak, dobrze że w ogóle. Chcę, żeby wiedzieli, że roznosić ich będzie nie raz, lecz że fajnie jest umieć i choć próbować się wyciszyć.