Piszę to i mam ciarki. Mam je za każdym razem, kiedy przypomnę sobie o jednym z niedawnych wpisów na Facebooku, na fan page’u tego bloga.  Po opublikowaniu wpisu pod tytułem „Nie zmuszam dzieci do mówienia sąsiadom <dzień dobry>”, pojawiło się szereg komentarzy, w których zarzucano mi, że nie uczę dzieci kultury. Teraz chce mi się z tego zarzutu śmiać, bo znam poziom swojej kultury. W pierwszej chwili zastanowiło mnie, skąd taki wniosek. Trzy razy czytałam tytuł postu, upewniając się, co napisałam i odkrycie mnie zmroziło.

„NIE ZMUSZAM” CZYTANE JEST JAKO „NIE UCZĘ”

Większość krytykujących mój post (miałam napisać postawę, ale jej nie mogą, bo mnie nie znają) przypisała mi, że nie uczę dzieci mówienia „dzień dobry”. Skąd ten wniosek? Bo napisałam „nie zmuszam” i w umysłach tych osób, zamiast – a może wśród – konotacji przymus, perswazja, nakaz, wywieranie presji, żądać, nakłaniać itp. pojawiło się znaczenie „nie uczę”.  To, że „nie zmuszam” czytane jest jako „nie uczę” przeraża mnie i powoduje, że wyciągam smutne wnioski o świadomości wychowawczej społeczeństwa. Jak mocno jeszcze pokutuje w nas jako społeczeństwie wychowanie autorytarne, niebiorące pod uwagę, że uczuć można drogą zachęty, przykładu, zaszczepiania pasji itp.

CZY UCZYMY TYLKO PRZEZ ZMUSZANIE?

Czy jeśli uczę, to jedynie przymusem, tyranią, nakazem, użyciem władzy autorytetu (jakże w tym kontekście wątpliwego, wręcz pseudo-autorytetu!)? A jeśli nie zmuszam, to nie uczę? Smutek mnie ogrania i pojawia się w mojej głowie wizja historycznej carskiej szkoły, gdzie bito linijką po rękach. Teraz to płacz. A gdzie zabawa, radosne twórcze poznawanie, odkrywanie, swoboda samodzielnego docierania do prawd Kopernika, Darwina, Kolumba, Pitagorasa czy Woltera? Czy taka forma uczenia się nie przysługuje każdemu? Dlaczego moje dziecko ma nie być małym odkrywcą wielkiego świata? Dlaczego Twoje ma nim nie być? Czy pisane im tylko zakucie i zapomnienie w myśl zdania Korczaka:

WSZYSTKO CO OSIĄGNIĘTE TRESURĄ, NACISKIEM, PRZEMOCĄ JEST NIETRWAŁE, NIEPEWNE, ZAWODNE”

Nie mówi „dzień dobry” nie ten, który nie był zmuszany. Nie mówi „dzień dobry” właśnie ten, kogo zmuszano: „powiedz pani/panu <dzień dobry>”. Chcesz czy nie, jesteś gotowy czy nie, masz mówić, bo wypada, żeby rodzice się nie wstydzili, że mają „niewychowane” dziecko (o tym zaraz). Masz mówić wbrew temu, co czujesz. I co tym osiągamy? Efekt beznamiętnego mówienia „dzień dobry”, wymruczanego pod nosem, pod tytułem: „bo powie mamie i będę miał nieciekawie”. Wolę zaczekać, aż dziecko skojarzy, kim jestem, zapamięta mnie i stwierdzi „jej się kłaniam”. Mam tak z córkami znajomych i cieszy mnie, że choć wcześniej mijały mnie nie widząc, teraz kłaniają się z uśmiechem. A jak ktoś burczy „dzień dobry”, to ja takiego „dzień dobry” nie chcę. Bo lepiej, żeby był w dzieciństwie „niewychowany” niż całe życie „burczący”.

OCZYWISTE JAK DZIEŃ DOBRY

„Niewychowany” – powiedziałam cicho do sąsiada, decydując się użyć etykietki dla żartu między dorosłymi. I o zgrozo, nikt jej nie zauważył, mimo iż padła w poście na fan page’u, który propaguje nieetykietowanie! Czy dlatego, że jest ona tak wyświechtana, tak oczywista wobec dziecka jak „dzień dobry”?! Dlatego, że dziecko, które nie robi dokładnie tego, czego się od niego oczekuje, jest niewychowane?! Nie bronię wybryków. Sugeruję, że słowo niewychowany jest jak „świeży” do chleba, „szybki” do auta, „piękna” do modelki, „gruba” do szafy. Jak dziecko mające 3,5 roku może być wychowane?! Wychowanie to proces, który w tym wieku jest dopiero w fazie początkowej. Nie sądzę, żeby sąsiad na serio tak o moim dziecku pomyślał. Więcej, jestem pewna, że przez myśl mu nie przeszło z wielu powodów. Bardziej mnie przeraża, że o dzieciach starszych myśli się „niewychowany”, gdy tylko nie powie „dzień dobry”, zaśmieje się za głośno, lekko odbiegnie od wyobrażeń dorosłych „jak to się dzieci powinny zachowywać”. A posługując się powiedzeniem: „Nie pamięta wół, jak cielęciem był”, nie uwierzę, że „wszyscy od świętego oburzenia” mówili dzień dobry od becika, choćby z naturalnego powodu, że wtedy jeszcze nie potrafili mówić.

SKORO NIE ZMUSZAM, TO JAK UCZĘ?

„Nie zmuszam” nie znaczy, że nie uczę. Więc jak uczę? Przede wszystkim pozwalam dzieciom na samodzielność: myślenia, czucia, decydowania, dorastania do pewnych kwestii w swoim czasie. To, jak z nauką chodzenia: jedno chodzi mając osiem miesięcy, inne osiemnaście. Ufam w ich zdolności intelektualne, rozwijam inteligencję emocjonalną głownie przez akceptację uczuć, udzielanie informacji o świecie, o tym, jak pewne rzeczy funkcjonują. Dzięki temu mam pewność, że za tydzień, miesiąc powiedzą „dzień dobry”. Zależy mi, by witali się, dziękowali, przepraszali, dlatego że to wypływa z ich wewnętrznego przekonania, a nie dlatego, że „tak trzeba”. Wierzę, że najlepiej uczy przykład, a na pewno zapada najbardziej w pamięć. Mówią już przepraszam, dziękuję i proszę. Myślę, że głównie dlatego, że używam ich ja i ich tato. Jako dziecko nie znosiłam „kazań”, „wykładów”, czepiania się rodziców, czułam bunt w odpowiedzi na nie lub smutną rezygnację. Wszystkie dzieci na te formy „uczenia” reagują tak samo.  Sama szanuję ludzi i jestem pewna, że moje dzieci też będą szanować. Gdy jest sprzyjająca sytuacja proponuję jednemu albo drugiemu, że jeśli chciałby to może powiedzieć to czy tamto. Lecz i tak uważam, że…

NIC PONAD PRZYKŁAD

Nauczono mnie mówić wszystkim „dzień dobry”, gdy byłam kilkulatką. Byłam tą wychowaną. Z czasem jednak zaczęłam obserwować, że niektórzy różnie reagują i zaczęłam zamykać się w sobie.  Były jednak chwile, które uwielbiałam – chodzenie z tatą po mieście. Tata witał się z uśmiechem ze znajomymi, podawał rękę, żartował, zapodawał teraz tzw. small talk i miałam wrażenie, że wszystkim poprawiał humor. Chciałam być taka. Miałam to w głowie i mimo iż nie ściskam każdemu ręki na powitanie, bo jestem kobietą, a nie mężczyzną, to myślę, że jako całkiem dorosła osoba i matka dzieciom teraz zachowuję się podobnie. Liczę też, że choć moje dziecko czasem powie: „nie chcę” w odpowiedzi na zachętę, by powiedział „do widzenia”, będzie miał w głowie obraz sympatycznie witającej się ze znajomymi matki.

1 thought on “Dlaczego czytamy „NIE ZMUSZAM” jako „NIE UCZĘ”?”

  1. Mądre…
    Muszę zwrócić na to uwagę 🙂
    Bo szczerze przyznaje, że wielkiej wagi do tego nie przykładami, choć sama najczęściej z serdeczności witam sąsiadów 🙂
    Hmmm… No, zależy których hihihi

Dodaj komentarz