Młodszy

– je zupę rękami. Po obiedzie ubranie jest do prania, a sprzątania metr kwadratowy.
– próbuje pić ze szklanki, bo nie lubi kubka „niekapka”. Kiedy kończy koszulka idzie do prania, a do wytarcia zostaje stół, krzesło i podłoga.
– chodzi na kolanach po placu zabaw. Dostaje spodnie moro, by nie było widać niedopranych śladów.
– pomaga mi przy robieniu ciasta, razem ze Starszym. Mąka z kakaem była ostatnio na połowie stołu, a białko pieniło się obok. Wyszedł nam niski placek, ale pochwalimy się babci, że piekliśmy we trójkę. Będzie „musiało” jej smakować.
– wyrzuca sam papierki do śmieci. Chwalę go i dziękuję. Po czym informuję, że zużyte kartony są „fu” i mają zostać w siatce na śmieci segregowane.
– zjeżdża sam na zjeżdżalni, po czym zostaje na jej końcu i udaje, że śpi.
– wchodzi sam do piaskownicy, a raczej się do niej wrzuca „na szczupaka”.
– mówi wykopanemu dołkowi w mokrym piasku „a kuku”.
– jak się zmęczy zwiedza plac zabaw na czworakach, bo wygląda, że „na zmęczeniu” tak jest szybciej.

Po każdej wizycie na placu zabaw jest kąpany od stóp do głów i wszystkie ubranka prane.
Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu, że moje dziecko będzie mogło robić choć jedną z tych rzeczy, nie uwierzyłabym. Wychowana do chodzenia „na baczność”, nie pozwoliłabym ubrudzić niczego. Dziś patrzę na synka z zazdrością, kiedy wybiera warzywa z zupy palcami – zastanawiam się, jak nierobienie tego w dzieciństwie wpłynęło na to, jaka jestem i nie sądzę, by wnioski były pozytywne co do pewnych form doświadczania świata. Kiedy zjeżdża na zjeżdżalni, mam ochotę spróbować, czy rzeczywiście jest tak fajnie, jak po nim widać. Nawet przez myśl mi nie przejdzie, by wołać: „Nie ubrudź się! Ostrożnie! „Powoli, bo się uderzysz”.

Ale nie wszystkim jest tak fajnie.
Ostatnio na placu zabaw podeszła babcia z rówieśnikiem Młodszego. Chłopczyk – ubrany naprawdę ładnie, chodził po placu zabaw i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Kiedy próbował za przykładem Młodszego ruszyć na czworakach, babcia wzięła go z hasłem „Co, to to nie!”. Poszli w przeciwległy kąt placyku. Smutno mi się zrobiło. Na początku, bo odebrałam ze spojrzeń i kilku pytań od babci chłopczyka, że Młodszy to łobuz. Po sekundzie, żal mi się zrobiło chłopca, który umie elegancko podać rękę, lecz nie umie skorzystać z urządzeń do zabawy.

Rozważałam przez chwilę „łobuzowatość” Młodszego i wykluczyłam ją kategorycznie.
Łobuz nie słucha rodziców. Młodszy słucha.
Łobuz bije inne dzieci. Młodszy z uśmiechem zagaduje na swój własny sposób.
Łobuz dokucza. Młodszy albo sam się bawi, albo jak wyżej.
Łobuz sypie piaskiem. Młodszy sam się w nim tola i ma z tego zabawę.
Łobuz robi złośliwości. Młodszy współpracuje.
Młodszy biega i wszędzie wchodzi. Jest brudny i … szczęśliwy. Każdy podziwia jego samodzielność. Czy byłby samodzielny, gdybym nie pozwoliła na wszystkie te i wiele innych rzeczy?

Dodaj komentarz