Siedzę na podłodze razem z kilkunastoma innymi osobami i ich dziećmi, tworząc kółko. W większości się nie znamy. Przyszliśmy na zajęcia dla trzylatków, aby nasze dzieci miały kontakt z rówieśnikami. Pani prowadząca wymyśla zabawę, w którą po kolei angażowane są wszystkie dzieci. Reagują różnie. Od entuzjazmu, wyrywania się do zabawy, przez lekkie zastanowienie „iść czy nie iść”, iść za małą zachętą, po nie iść i płakać, żeby nie iść. Patrzę na dzieci i rodziców. Jestem otwarta i nie oceniam. A jednak się zasmucam, kiedy widzę błyskawice w oczach jednej z matek. Domyślacie się pewnie, że jej dziecko było jednym z tych, które reagowało protestem przed uczestnictwem w zabawie. Współczuję tej pani, ale też trochę odczuwam ulgę, bo wiem, iż nie mogłabym się złościć na synka za płacz. Niestety jest też niepokój, bo wiem, że u mnie ta „opcja” pozostaje w uśpieniu. Mam wszystkie predyspozycje, żeby próbować narzucić dziecku, co powinno czuć, „bo ja tego oczekuję”.
Wiedza czyni mnie pewną tego, co bym powiedziała w tej sytuacji, lecz znając doskonale swój bagaż doświadczeń, przeczuwam, że w moich oczach też mogłoby nie być akceptacji. Może byłoby to rozczarowanie, może niezadowolenie, może naburmuszony nakaz bawienia się, a może nawet stłumione błyskawice. Nie wiem, skąd to się wzięło w nas i chciałabym, żeby każde dziecko, które jest teraz małe, zostało wychowane inaczej. Nosimy w sobie strach przed wyróżnianiem się w jakikolwiek sposób. Zdecydowanie nie chcemy wyróżniać się negatywnie, ale też nie lubimy zaznaczać się pozytywnie. A co to oznacza? Że nie lubimy pokazywać jacy naprawdę jesteśmy. Dalej – nie lubimy być sobą, albo pokazać prawdziwych siebie. Dlaczego? Bo się siebie wstydzimy, naszych prawdziwych odczuć, myśli, reakcji. Bo bezpieczniej zachować się tak, jak wypada, jak to jest przyjęte w określonej sytuacji. A jeśli nie wiadomo, jak się zachować, to najlepiej zlać się z tłem. I jeszcze jedno dlaczego? Bo tak nas nauczono… Kiedy byliśmy dziećmi nakazano nam z błyskawicami w oczach, co mamy czuć i co wbrew naszym prawdziwym uczuciom zrobić. Nie pokazano nam, że to, iż się od siebie różnimy czyni nas pięknymi i przez pryzmat tego powinniśmy na siebie i na innych patrzeć. Nie pokazano nam, że każdy ma prawo zachowywać się zgodnie z tym, co czuje. Powiedzieć, że nie chce, nie lubi, kiedy wszyscy lubią i odwrotnie że chce, że lubi, kiedy inni nie lubią i nie chcą i to będzie w porządku. Stąd krzywda na całe życie. Miotamy się pomiędzy tym, co naprawdę czujemy (pod warunkiem, że jeszcze mamy kontakt z własnymi uczuciami, a nie odwiesiliśmy ich gdzieś na kołku wysoko, żeby nam nie przeszkadzały) a tym, co inni oczekują od nas, że powinniśmy czuć. Szarpią nami wewnętrzne konflikty i nie wiemy dlaczego, a odpowiedź jest prosta: bo nas nie zaakceptowano z naszymi wszystkimi uczuciami, bo nam odebrano do niektórych prawo i wreszcie nikt nam nie powiedział, że to prawo znów możemy sobie w każdej chwili – na przykład teraz – przyznać na nowo. Może być trudno, bo lata skostnienia zrobiły swoje i rodzi się jeszcze silniejszy lęk, co inni powiedzą, może że zwariowałam/em. A jednak zachęcam Was do tego dla Waszych dzieci. Pokażcie własnym dzieciom, że akceptujecie swoje uczucia, bo kiedy sobie samym na to pozwolicie, nie pojawią się nigdy w Waszych oczach błyskawice jako dowód braku akceptacji uczuć Waszych dzieci.