Nie wiem, czy synek był na tyle zaspany, czy nie pamiętał jedzonych w życiu wiele razy obwarzanków, czy po prostu budząc go hasłem Obwarzanek, obudziłam skojarzenie i tęsknotę za bałwankami, które uwielbia.
Wybieram to ostatnie, bo synek zaczął dopytywać, jakie będą te BAŁWARZANKI i czy dużo śniegu tam będzie, czy będzie mógł przynieść do domu.
On wstał zadowolony i ochoczo się zbierał do wyjścia. Ja organizowałam nas ze zmartwieniem w tyle głowy, jak wytłumaczyć mu, że obwarzanki, to nie bałwanki, żeby nie przeżył rozczarowania na wycieczce.
Uruchomiłam więc udzielanie informacji na temat bałwanków z jednej strony: że potrzebują zimy, zimna, śniegu, że teraz jest wiosna, więc by stopniały itp. Dodałam do tego z drugiej – moje ulubione przypomnienia, co to jest obwarzanek i że jedliśmy obwarzanki i na wycieczce do zoo, i do ogrodu botanicznego i że jemy jak jesteśmy w Rynku.
Poszedł, a ja zostałam – pierwszy raz chyba – z lekkim niepokojem, czy obwarzanek ucieszy moje dziecko.
Wrócił z wycieczki, dumnie dzierżąc obwarzanka zrobionego przez siebie, a o bałwanku – uff – słuch na moment zaginął.
Do czasu. Wczoraj przy pełnym upale synek zażyczył sobie ulepienia bałwanka. I ulepił.
Oczy i nos – na synka życzenie – wycięłam z marchewki, ręce z ziemniaka.
Oczy i nos – na synka życzenie – wycięłam z marchewki, ręce z ziemniaka.
Kto powiedział, że nie ma wiosennych bałwanków?
Zielony bałwanek z castoliny gości u mnie na biurku.
Co chcę tym wpisem przekazać? Najważniejsze, żeby nie odbierać nadziei i pielęgnować miłość nie tylko do bałwanków, ale wszystkich innych dziecięcych nietypowych zamiłowań i pasji. Gdy jest się dzieckiem na wszystko jest sezon.