Zaskakujące, jak nie widzimy logicznego wynikania. Sama przyznaję, że gdzieś mi to umykało do dzisiaj. To niby takie oczywiste, kiedy wychodzi się z toksycznej relacji, że jej źródła tkwią w dzieciństwie. Szczególnie oczywiste jest to, kiedy patrzymy na osobę wychodzącą z roli ofiary.
Nie ma jednak zwrócenia uwagi w drugą stronę – to, co teraz mówimy i robimy dziecku i wobec dziecka zaowocuje w przyszłości mniej lub bardziej zdrowym lub właśnie toksycznym związkiem.

Chcę opisać zachowanie, które zaobserwowałam u dorosłej pary. Ona wyraziła swoje zdanie. On się obraził, że śmiała je mieć i wyrazić. Ona skończyła rozmawiać, a za to on zaczął ją „dyscyplinować”. Wybaczcie słownictwo. Zagrywki jak z zupełnie dalekiego od wychowawczego filmu o surowym, agresywnym tatusiu i jego nastoletniej córce. Ty taka owaka zrobiłaś to i to i pewnie zrobisz jeszcze to, a już na pewno jesteś taka i taka – tu krytyka przerysowana, krzywdząca, totalnie przekłamana. I tenże „tatuś” idzie na efekt, że „córka” po takiej akcji do niego wróci. Idzie w ciemno. On ma zero wątpliwości, że ona może zrobić coś przeciwnego. I niestety smutna prawda jest taka, że niejedna „córka” wróci.

Wróci, ponieważ taki schemat ma wbudowany w psychice. Tak jako mała dziewczynka była „zachęcana” do powrotu do relacji z rodzicem jednym lub może dwojgiem. Kiedy zrobiła coś, co się rodzicowi nie spodobało, powrót do relacji odbywał się właśnie tak. Zamiast konstruktywnej rozmowy o tym, co się stało, dlaczego się tak stało, co ona czuje w związku z tym, jak chce naprawić rzekomy błąd (ten, kto wychowuje bez kar, rozumie doskonale, dlaczego piszę „rzekomy”), dostawała wyzwiska, krytykę i inne formy agresji, oby tylko i aż werbalnej. I wracała (także wracał, bo dotyczy to także synów). Rodzic jest źródłem wszystkiego dla dziecka. Dziecko wraca. Neguje siebie, ale wraca. I tak zapisuje się schemat. Głęboko.

I dorosłe dziecko wchodzi w dorosłe relacje z traumy i z programu, który zna najlepiej z domu. Zna najlepiej, dlatego nawet nie zauważa, że coś jest nie tak. Potrzebuje tysięcy powtórzeń, by „zaskoczyć”, że coś ma być inaczej. Jeśli ma szczęście i otwarty umysł. Jeśli nie, może nawet umrzeć będąc w tym schemacie. Zna najlepiej, czyli czuje się w nim najbezpieczniej. A jak wiadomo tam, gdzie najbezpieczniej, lubimy się zasiedzieć.

Czasem rodzice tych dorosłych „córek” pytają się, dlaczego on cię nie szanuje, dlaczego mu na to pozwalasz (oczywiście może być też ona – idę tutaj za tym jednym przykładem, którego byłam świadkiem). Czasem pada nawet zdanie: „My cię uczyliśmy, że inni mają cię szanować”. Czy aby na pewno? Właśnie.

To takie w skrócie pokazanie, dlaczego warto być świadomym, jakie schematy programujemy dzieciom od urodzenia. I tylko jeden drobny przykład z bardzo wielu takich, że tak to ujmę popularnych sposobów wychowawczych, po które sięga się, bo działają. Działają. Szybko. Są skuteczne, ponieważ bazują na groźbie zerwania więzi, czyli groźbie, którą dziecko odczuwa jako groźbę śmierci – zależne od rodzica – bez niego zginę.
Chyba nie potrzeba wyjaśniać konsekwencji spustoszenia, które ta metoda niesie dla niedojrzałej, delikatnej, rozwijającej się dopiero psychiki.

A wracając do schematów „motywowania” – powtórzę zatem z uporem maniaka:
Tak, jak rodzic traktuje dziecko, tak dziecko traktuje siebie. Jak dziecko traktuje siebie, tak je traktują inni.
Według mnie, nic dodać nic ująć.

Dzielcie się tym tekstem. To ważne, by mieć w perspektywie zdrowe związki naszych dzieci w przyszłości. Jakże niedalekiej, kiedy popatrzymy, jak szybko rosną i jak szybko czas leci.

Dodaj komentarz