Wpadłam do salonu jak burza. Ostatnio taka wyjątkowo ulewna i z piorunami. Życie jakby żyło sobie według swoich wytycznych, nie racząc informować mnie wcześniej, co się wydarzy i dlaczego. O tym, żeby je jakkolwiek kontrolować zupełnie nie było już mowy. Mimo iż ostatnio nawet obwiniać zaprzestałam kogokolwiek o cokolwiek, to teraz postanowiłam z premedytacją rozprawić się z paniami, na których barkach bardzo chciałam złożyć odpowiedzialność za to, co się dzieje. I jak na zawołanie, obydwie zastałam płożące się jak dzika róża na moim pięknym narożniku w salonie: Tancerkę i Pisarkę.
„- Dlaczego napisałam je dużą literą?” – pytanie retoryczne. Wiedziałam, że awantura będzie tu tylko proforma, by udawać, że zachowuję resztki „twarzy”, bo to one wzięły kontrolę nad moim życiem. Dwie płożące się na moim wymarzonym narożniczku Artystki (!!!). Gdyby mój Tato je widział! Już słyszę: „Paniusie, to chyba nic do roboty nie mają? No, no, dobrze się Paniusiom powodzi… Jakąś nauka, praca? Nie ma nic?” Właśnie. Wyglądały, że nie ma i średnio by się Taty gadką przejęły. Szkoda czasu na testy.
Odpowiedź, że im się dobrze powodzi, zobaczyłam podchodząc bliżej. Zadbały o nastrój mojego (!!!) salonu, bo postawiły na stoliku piękny wazonik ze świeżymi, czerwonymi goździkami. W dłoniach trzymały po bezalkoholowym (I hope – chociaż na ile je znam, to na szczęście w tym wszystkim, na 300% bezalkoholowym. No i było przed 13. Komunistyczne hasła zna przynajmniej Pisarka, więc gwarancja bezpieczeństwa, że nie rozpijają się jest pełna.) mojito. Tancerka z nogami w swoich ulubionych czarnych getrach oplatała prawą część narożnika. Pisarka bardziej skromnie zajęła lewą połowę – w głowie się nie mieści, jak się dokładnie podzieliły. No, dla mnie już miejsca nie było. Chyba że na podłodze, by w środku siedziska narożnika głowę złożyć. Ta myśl sprawiła, że zaczęły się we mnie kolejne wyładowania atmosferyczne.
Zatem wpadłam jak burza z piorunami do swojego – prawie albo tylko w teorii – salonu i nabrzmiałam nowymi, gotowymi do wyładowania piorunami już w progu.
– „Drogie Panie tutaj, bo gdzieżby indziej” – zaczęłam zrzędliwie, tłumiąc jednak pomruk wewnętrznej burzy.
Zerknęły na mnie jakby od niechcenia. Czułam jak w odpowiedzi zdusiłam kulę gradu w gardle, która to kulka miała polecieć w ich stronę, lecz jakoś nie śmiała. Czułam, że respekt mój dla nich urósł mocno od ostatniego się z nimi widzenia. Zamiast chęci do walki – o kontrolę nad swoim życiem, nad swoim salonem, narożnikiem i nie wiem czym jeszcze, poczułam bezsilność. Niespodziewanie dla siebie usiadłam na podłodze w środku swojego (!) narożnika z głową pomiędzy getrami Tancerki i zimowymi, wymyślnymi zakolanówkami Pisarki i skapitulowałam.
Panie – wrrr, brrr, ugh… smutek mój – zerknęły na mnie mimochodem i kontynuowały prowadzoną – teraz dopiero zauważyłam – że szeptem – rozmowę. Po kilku zdaniach, których treści nie wychwyciłam, zakończyły i zwróciły się do mnie:
– „Dobrze, że jesteś. Mamy Ci coś do oznajmienia.”
Wybałuszone moje oczy w tej chwili mogłyby chyba robić za latające spodki i atrakcję dla ufologów. Moje zdumienie sięgnęło zenitu. One obie, żeby nie powiedzieć „obedwie”, mają mi coś do oznajmienia (!). Dobrze, że siedziałam! Więcej, dobrze, że mnie coś tknęło, że usiadłam i to na podłodze, przynajmniej teraz nie spadłam.
Zaczekały uprzejmie i z taktownym milczeniem, jak na Artystki przystało, aż opanuję zaskoczenie. Zaskoczenie to jedno, bo po nim skonfundowanie, że ja taka toporna i nieobyta przy nich jestem z tą burzą z piorunami we mnie, siedzeniem na podłodze i mało uprzejmymi odzywkami.
– „Co się ze mną dzieje? Ja skonfundowana przy nich? To już chyba mój koniec” – przemknęło mi przez myśl ze smutkiem, lecz i dziwnym spokojem.
„- Nasza Szanowna Właścicielko” – rozpoczęła Tancerka i zerknęła na Pisarkę, aby upewnić się, czy dobrze się do mnie zwróciła. Pisarka przytaknęła delikatnie spojrzeniem i poczuła się w obowiązku przejąć wywód:
– „jako że szereg Twoich działań sprawia, że naruszana jest nasza osobista autonomia i uniemożliwiany swobodny rozwój…”
Oczy jak spodki, zastąpiła teraz szeroko otwarta jaskinia moich ust.
– „…uzgodniłyśmy, że ja jako Twoja osobista Pisarka nie wydam z siebie żadnego pisanego słowa, dopóki nie umożliwisz obecnej tu Twojej osobistej Tancerce pobierania regularnych, częstych lekcji tańca.”
Siedziałam z rozdziawionymi ustami i palcem bezwiednie pokazywałam to na Pisarkę, to na Tancerkę, analizując to, co usłyszałam. Jako zarażona od Pisarki kinomaniactwem fanka filmu „Vinci” i sceny (nie tylko tej), w której główni bohaterowie grają w szachy, pomyślałam dwa słowa: „Szach. Mat”. Dziwne jednak, bo zamiast zwykłej mi chęci do perorowania, poczułam spokój i niezwykłą ochotę na eksperyment. To świetna okazja, aby trochę odpocząć.
Popatrzyłam na „obedwie” Artystki i z chytrym uśmiechem, powiedziałam:
„- Moje Osobiste Panie Artystki, to będzie dla mnie przyjemność pozwolić Wam trochę zaszaleć. Korzystajcie! Tancerko, tańcz, ile chcesz! A Ty, Pisarko, wróć do pisania tylko wtedy, kiedy będziesz zadowolona z ilości wytańczonych lekcji przez Tancerkę!” Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, kończąc to zdanie. Spodziewałam się podejrzliwości i niedowierzania, lecz spojrzawszy na „swoje” Artystki, to ja zaniepokoiłam się. Ich miny pokazywały, że nareszcie osiągnęły to, co chciały.
Podniosły się z narożnika lekko, z gracją muz i odpłynęły na trening Tancerki. Pisarka okazała się wielkim jej kibicem. Ja zostałam w osłupieniu:
„I kto tu kogo przechytrzył?”