Wyzwaniem w akceptacji dziecięcych uczuć bywa dla rodziców przekonanie – świadome bądź nie – że kiedy dziecko czuje złość, smutek, lęk, to dla rodzica oznacza to nic innego jak kłopoty. Kłopoty różnego rodzaju, np. spóźnienie do pracy, dłuższy powrót do domu, kiepskie spędzenie czasu, kiedy inni rodzice dobrze się bawią itd. itp.
Kiedy w dziecku pojawia się któreś z wymienionych uczuć, a do tego sposoby wyrażania go są dalekie od oczekiwanych przez większość dorosłych (co zadziwia choćby z tego powodu, że to właśnie ci dorośli mają dopiero pokazać i nauczyć nazywaniem i akceptacją uczuć pożądany/ego sposób/obu radzenia sobie z uczuciami gniewnymi, lękowymi czy żalu), to zwykle rodzic wypada ze swojej jakże ukochanej strefy komfortu i odbiera te trudności jako atak.
W odpowiedzi na atak oczywistym jest, że pojawia się złość. Złość jako naturalny sygnał naruszonych granic i niezaspokojonych potrzeb (Rodzic potrzebuje spokoju/ ciszy/ odpoczynku/ relaksu itp. a tu dziecko odczuwa uczucia, które powyższe mogą zakłócić.) A co jest najlepszą odpowiedzią na atak? Oczywiście, także atak. Zaczyna się zatem zwalczanie niepożądanego sposobu wyrażania uczuć, a często też zwalczanie samego uczucia. Zwalczanie bywa nie wprost: zaprzeczanie, tłumaczenie – w którym też pada mnóstwo zaprzeczeń, „złotych rad” – które sprawiają, że dziecko czuje się coraz gorzej, zamiast lepiej, pouczanie, odwracanie uwagi, nie daj boże wyśmiewanie, ignorowanie itd.itp.
Rodzic, odpowiadając atakiem na rzekomy atak dziecka jest przekonany o słuszności swojego postępowania. Wynika to z kilku rzeczy. Po pierwsze, natura podpowiada mu takie rozwiązanie z mózgu gadziego i taka reakcja wydaje się całkowicie naturalna. Po drugie, jest to zwykle jedyny znany rodzicowi sposób reagowania w takiej sytuacji, gdyż banał, lecz smutny – tak reagowano z dziada pradziada i/albo babki prababki. Po trzecie, co jest niezrozumiałe – lecz paradoksalnie wyjątkowo trudne do zauważenia, że jest dokładnie odwrotnie – taka reakcja wydaje się być najszybszym sposobem zażegnania niechcianej sytuacji.
O zgrozo, może być najszybsza, jeśli rodzic pogwałci całkowicie uczucia dziecka i jakąś formą zastraszenia, te uczucia w dziecku zdusi (konsekwencją tego są dzieci i późniejsi dorośli traktujący swoje uczucia dokładnie tak samo, czyli BEZ ZGODY NA CZUCIE (sic!), ale na pewno jest najgorsza dla psychiki dziecka.
Paradoksem jest, że akceptacja uczuć, mimo iż w pierwszej chwili wydaje się działaniem wymagającym od rodzica i długiego, a w dodatku czasem nadludzkiego wysiłku, jest najszybszym i najlepszym sposobem reagowania na dziecięce uczucia.
Akceptacja uczuć. Co pod nią rozumiem? Przede wszystkim i to warunek najważniejszy i bezwzględny to wewnętrzne otwarcie rodzica na fakt, że dziecko odczuwa to uczucie, które właśnie odczuwa. Rodzic nawet nie musi rozumieć o co dziecku w danej chwili chodzi. To ważne, bo zwykle właśnie dorośli chcą zgadnąć, w czym jest problem i od razu go zlikwidować. A tu – jak się okaże dla każdego, kto tego doświadczył – szczęśliwie danie dziecku ulgi przez empatię, jest czymś zupełnie wystarczającym (doświadczyłam takiej sytuacji i zrozumienie, o co dziecku chodziło – zrozumienie, które przyszło kilka godzin później, było już tylko dającym radość potwierdzeniem, że warto było zaakceptować te odczuwane wcześniej przez dziecko uczucia bez wiedzy o ich źródle).
Akceptując uczucia dziecka rozwiązujemy problem u źródła. W przeciwieństwie do nieakceptujących reakcji, która zwykle tylko usuwają „objawy”, czyli niechciane zachowanie dziecka. Niechciane zachowanie, które zwykle powróci w takiej samej lub innej formie, a straty emocjonalne – poczucie bycia niesłyszanym, niezauważonym, nierozumianym, niekochanym, ignorowanym itd. narastają i oczywiście pozostaje niezaopiekowane emocjonalnie to niechciane uczucie. Przykładowo, kiedy dziecko się czegoś boi, akceptacja uczuć pomaga oswoić ten lęk czy strach (pierwszy jest przed czymś niesprecyzowanym, drugi – przed czymś konkretnym) i poradzić sobie z nim. Kiedy to uczucie zostaje w jakiś sposób stłumione czy zignorowane, powróci lub będzie „pracować” w dziecka podświadomości jako wyparte i dawać o sobie znać w przyszłości w blokadach na działania w jakiś sposób z tym uczuciem powiązanych.
Akceptacja uczuć pozornie wymaga więcej czasu czy więcej wysiłku. Jest – według mnie – raczej przekierowaniem wysiłku w inny punkt. Z jakże ogromną korzyścią psychiczną i emocjonalną dla dziecka!
Akceptującego tygodnia!
#WłączJakMówić
Ps. Nie wiem, na ile ten obrazek koresponduje z tekstem, lecz tak mi się spodobało to karmienie żyrafy, że mój umysł (bo umysły mają właśnie to do siebie) dorobił interpretację taką: dziecko z oswojonym lękiem karmi żyrafę, a żyrafa to symbol języka empatii – mówimy tu przecież niczym innym jak językiem żyraf, więc obrazek mówi wszystko 🙃