Odkąd pamiętam pokazuję synkowi, a od niedawna synkom, że gdy coś zepsuje, trzeba naprawić (albo przynajmniej wykazać starania) itd. itp.. Z reguły sprowadza się ona do tego, że gdy coś się rozsypie, to zamiatają (Młodszy oczywiście z moim dużym, lecz maskowanym udziałem). Gdy się coś rozleje, mówię (tylko do Starszego) podręcznikowo: „Ścierka jest w zlewie”. Daje to taki efekt, że rozsypywanie dla zabawy skończyło się po drugim lub trzecim razie, a teraz są to jedynie sytuacje, gdy zdarzy się to przez przypadek. Wczoraj naniosło nam się trochę piasku do pokoju i mąż głośno zauważył: „Ooo, skąd tu tyle piasku?”. Na to ja: „Pewnie z butów, bo Młodszy je nosił przed chwilą. Trzeba sprzątnąć.” Na to Starszy, prawie biegnąc do kuchni po zmiotkę: „Mama ja to sprzątnę, choć wcale mnie to nie cieszy”. Kapcie z nóg prawie mi spadły z wrażenia, lecz odpowiedziałam: „No, na tym to polega, lepiej nie bałaganić, bo później trzeba posprzątać, a mało kto to lubi.”
- Nowy link do PROGRAMU
- Porównywanie niszczy relacje