to się wiele rzeczy w swoim życiu samemu sobie sabotuje, czyli czytaj rujnuje.
To takie działanie, którego sami nie zauważamy. A nawet jeśli zauważamy, to obwiniamy o nie innych, albo składamy na karb pecha czy innego braku szczęścia. Robimy to sobie sami, gdy tylko pojawią się szanse na to, że dostaniemy coś, co poprawi nasz los i sprawi, że będziemy czuć się z siebie i ze swojego życia zadowoleni. Jesteśmy tego zwykle zupełnie nieświadomi. To mechanizm tkwiący głęboko w podświadomości. Tylko nieliczni – robiąc retrospekcję – wpadają na to, że „chyba sama to sobie zrobiłam, bo spanikowałam”. I choć nie dowierzają, że sami to sobie mogli zrobić, włączają czujność, by tego nie powtórzyć. No, chyba że mają „chody” u Nathaniela Brandena, który to o auto sabotowaniu pisał, to zaczynają się modlić, by im te auto sabotaże w życiu pokazał.
A można sobie sabotować w życiu wiele rzeczy. Tak naprawdę to wszystko, co tylko może spowodować, że poczujemy – „Ojejku, to ja dostałam to? Mi się nie należy.”, „Ja nie zasługuję”. Nikt nie chce żyć i mieć tego, na co nie zasługuje. Głupio jakoś, więc lepiej zawczasu zablokować przyjście tego do siebie, niż mieć później z tym problem. I tu zacznę wyliczankę, co można sobie zrujnować.
MOŻNA RUJNOWAĆ SOBIE KARIERĘ – SABOTUJĄC AWANS.
A jakże. Awans to jest coś, czego każdy pragnie, lecz czasem gdy już widać go na horyzoncie, a w głębi duszy czuje się, że się na niego nie zasługuje, można dopuścić się tak naprawdę każdej głupoty, by „mu zapobiec”.
Są tacy, co zapominają, że język obcy znają, gdy akurat przyjeżdża kontrahent z zagranicy. Tacy, co spijają się na służbowych imprezach. Nawet tacy, co żony szefa podrywają. Jak się nie zasługuje, to tym, co się akurat trafi, awansik się sobie sabotuje. I cóż… Utyka się gdzieś na ścieżce kariery, w błogiej nieświadomości, że się sobie samemu to zrobiło i w przekonaniu, że tylko tak nam się przydarzyło.
MOŻNA RUJNOWAĆ SUKCES – SABOTUJĄC WSZYSTKIE KROKI, KTÓRE DO NIEGO MOGĄ DOPROWADZIĆ.
Sukces dla każdego oznacza coś innego. Tym trudniej czasem zauważyć, że właśnie zrobiło się coś, co nas z drogi do naszego życiowego sukcesu zawraca. Można odmówić sobie lepszej posady, na przykład ze względów rodzinnych. Można nawet złamać nogę, byle tylko na przykład nie wyjechać na intratny kontrakt. Można tak pisać maile z ofertami, by nikt nie chciał od nas kupować. Można „zapominać” ważnych dokumentów, spraw, żeby nie wyjść na przygotowaną i mającą świetną jakość. I wiele wiele innych. Poszukaj u siebie. Życzę Ci, abyś nie znalazł/a. No chyba, że już na pewno wiesz, że to sobie robisz, to żebyś jak najszybciej znalazł/a, by to przestać sobie robić.
W ten sam sposób, co sukces, można rujnować wszelkie wzbogacanie się – sabotując przedsięwzięcia, które mogą je spowodować.
MOŻNA RUJNOWAĆ SOBIE ZWIĄZKI – SABOTUJĄC RELACJE Z OSOBĄ, KTÓRĄ JEST SIĘ ZAUROCZONĄ.
Tu także mamy wielkie pole do popisu. Panie najlepiej sobie zdają sprawę, choć robię to sobie też panowie. Zabiegi jak w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni?”. „W miłości jak na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”, więc bardzo szybko osiągamy podświadomie założony efekt. Bo nikt nie chce dziewczyny, która kreuje się albo na puszczalską, albo na naiwną, głupią, natrętną czy jeszcze inną wariatkę. I płacz, że nam się nie udało. A naprawdę, to nie chcieliśmy, żeby nam się udało. Co by nasze umartwiające się ego na to powiedziało? I zostajemy, ze zdziwieniem, że tak napisaliśmy, to czy tamto wysłaliśmy czy powiedzieliśmy. My?! Byle tylko z tym szczęściem „nie mieć kłopotu”, zrobimy wszystko. SOBIE.
Człowiek to mega inteligentna bestia, która potrafi tak samo wiele środków użyć dla swojego dobra, jak i dla ukarania się. Bo z czego wynika to sabotowanie?
POCZUCIE WINY
Od dziecka programowane: bo rozlał sok, bo zbił brata, bo on zawsze, bo ona nigdy, bo matce tak nerwy szarpie, bo się nie opiekuje, bo się zbytnio sobą zajmuje, bo powinna więcej, bo powinna częściej, bo jej zadanie powinno być takie, bo … NIE SPEŁNIA OCZEKIWAŃ. A co to znaczy? Jest złym dzieckiem. Złym synem. Złą córką. I tak żyje, nie żyje. Z nieuświadomionym poczuciem winy, że nie zasługuje. Bo jakie „złe” dziecko zasługuje? I nie awansuje, nie zarabia, nie spełnia marzeń, tkwi sam lub w związku bez namiętności, a może i miłości. Przeciętnie, szaro, smutno i beznadziejnie. Zapracowując się albo popadając w coraz większe malkontenctwo.
I jak się od tego bezsensownego, bezpodstawnego poczucia winy uwolnić? (bo chyba każdy się zgodzi, że to poczucie winy jest właśnie takie).
ZASTANOWIĆ SIĘ – CO JA TAKIEGO ZŁEGO ROBIĘ?
Szczerze i uczciwe ze sobą porozmawiać. Może na kartce spisać, albo przyjaciółkę lub terapeutę poprosić o wspólne zastanowienie się. I rozprawić się z tym raz na zawsze! Popatrzyć na siebie, jak na dorosłą osobę, a nie małe, niegrzeczne dziecko, stale nie wpisujące się w oczekiwania rodziców. Tym oczekiwaniom też się przyjrzeć. Czy one są nowe czy stare? Czasem bywają tak stare, że już je tylko obśmiać wystarczy albo opłakać. Kiedy jednak nowe – dać sobie prawo, by ze spełniania ich trochę albo zupełnie zrezygnować. Asertywnie uznać, że już nie mam obowiązku ich spełniać, że jest tu zasadne całkowicie moje dorosłe „NIE”. I dać sobie prawo, by awansować, by być kochanym, by mieć pieniądze, by ŻYĆ.
Buziaki – rozwijaki 😉