Oczy rodzica są lustrem, w którym dziecko przegląda się nieustannie. To, co widzi w nich zaważy na całym jego życiu. Są osoby, które w tych oczach widzą tylko dezaprobatę. Niezależnie od tego, jak się zachowują, reakcja rodzica jest wciąż ta sama: krytyczna ocena i ciągłe niezadowolenie. Przypisanie roli np. starszej siostry czy brata powoduje, że w głowie rodzica włącza się brak wyrozumiałości, włączają się nierealne wymagania, by dziecko niedużo starsze wiedziało i robiło wszystko… no właśnie, jak? Przecież nawet nie jak dorosły, bo dorosły też popełnia błędy. Jak zgadująca wszystko z wyprzedzeniem doskonała maszyna do odczytywania myśli rodziców i wcielania ich w życie. A dziecko chce być dobre. Chce być nawet tą maszyną, aby tylko dostać miłość i akceptację.
Aby rodzic patrzył na nie albo tak, jak wcześniej albo tak jak na młodsze rodzeństwo. Tak, na niektóre osoby, rodzic patrzy inaczej. To one są księżniczkami bądź książętami. To dla nich jest cała wyrozumiałość i ciepły uśmiech. To je lubi aparat. To one mogą sobie coś zażyczyć i nie zawsze, ale często to dostają, a jak nie, to i odmowa jest inna – milsza, rozumiejąca dziecięcy smutek nieotrzymania.
Akceptujące oczy rodzica uczą dziecko patrzeć na siebie i swoje działania wyrozumiale. Oczy krytyczne, niezadowolone, ponaglające uczą patrzeć na siebie bez wyrozumiałości, surowo i niechętnie. Akceptujące oczy mówią: „Jesteś chciany/a” przez rodzica, a co za tym idzie bliskich, znajomych, świat. Dezaprobata w oczach mówi: „Jesteś zawadą” dla mnie, dla innych, dla świata. Nie ma tu nie dla Ciebie miejsca, bo jesteś niedoskonały/a. Tylko czym jest ta doskonałość? Tym czytaniem w myślach rodziców, aby spełnić ich – nie mające przełożenia na etykę – oczekiwania? Byciem grzecznym? Bo bycie grzecznym nie znaczy nic innego niż bezmyślne wypełnianie woli rodziców.
A dziecko wychowane z odbiciem krzywego zwierciadła często jest bardzo ułożone, potrafi zrobić doskonale wiele rzeczy, jest miłe, uprzejme, usłużne i nadal ci, na których mu zależy są z niego niezadowoleni. Nie widzi swoich zalet, bo rodzice nigdy ich nie zauważyli. Skupia się na wadach, brakach, słabościach. Patrzy na siebie, jak na zlepek samych niepożądanych cech. Może nawet zastanawia się, jak w ogóle może istnieć coś takiego, co na logikę powinno się rozpaść. Może zlepione jest tylko ogromnym pragnieniem bycia doskonalszym w oczach rodziców, ciągłą dobrą wolą zmiany siebie na lepsze, siłą dążenia, by w końcu w ich oczach zobaczyć wymarzone, wytęsknione zadowolenie.
Dziecko wychowane z odbiciem pełnym miłości bezwarunkowej zna swoje mocne strony i zna słabe. Te ostatnie akceptuje tak, jak były akceptowane przez patrzące na nie oczy. Wie o nich i nie skupia się na ich. Cieszy się swoimi zaletami. Jeśli robi coś niedokładnie, niewłaściwie nie przejmuje się tym. Wie, że może poprawić albo zarzucić i świat się nie zawali. To nie zachowanie i doskonałość rzemieślnicza je określa. Ono żyje dla siebie, nie dla zaspokajania oczekiwań innych.
Dziecko nieakceptowane patrzy czasem na dziecko akceptowane i nie rozumie, dlaczego to drugie robiąc wiele rzeczy dużo gorzej, jest zadowolone z siebie i inni są z niego zadowoleni. Nie wie, że istota tkwi nie w ilości doskonale zgadniętych i wykonanych zadań, tylko w nastawieniu patrzącego. Dziecko, które patrzyło tylko w surowe oczy, ma tylko jedno przekonanie, że musi zadowolić innych.
Dziecko akceptowane nie bierze udziału w żadnych zawodach. To, jakie oczy patrzą na dziecko ma też wpływ na to, w jaki sposób dziecko, a później dorosły będzie patrzył sam na siebie. Krytyczny wzrok rodzica będzie w dziecku nieakceptowanym dotąd, aż zrozumie, że ma prawo żyć dla siebie i ma prawo być dla siebie wyrozumiałe. Czasem z psychoterapią jest to dość wcześnie, czasem gdy umrą rodzice, lecz bywa też że do śmierci nie uwalnia się od tego nieprzychylnego spojrzenia.
Akceptowane dziecko to akceptujący się, wyrozumiały dorosły. To dorosły, który wie, czego chce, bo ma czas się o tym przekonać. Nie musi żyć dla zadowalania innych. To pewny siebie dorosły, bo wie, czego chce, ale też wie, że akceptujące oczy będą mu zawsze towarzyszyły.
Od jakiegoś czasu czytam Pani blog – po kolei, od pierwszego postu. Wiele fragmentów przesyłam mężowi i o nich dyskutujemy. Mamy też dwóch chłopców (4 lata i prawie 2) i wiele podobnych problemów czy przemyśleń jak te z Pani bloga. A ten post mi jakoś teraz szczególnie bliski. Czytam go już dziś kolejny raz i analizuję. I bardzo bym chciała być mamą, której oczy akceptują w pełni obydwu synków, której spojrzenie jest dla nich tak samo ciepłe i pełne miłości. I nie wiem czy tak jest! Zastanawiam się czy można to jakoś sprawdzić, by mieć choćby odrobinę pewności, że nie wybiera się jednego chłopca bardziej – tego młodszego, bo jeszcze nie ma z nim tylu wyzwań jak ze starszym…
Dziękuję za to co Pani pisze. Pozdrawiam
Niestety, zawsze wybiera się jedno dziecko bardziej. To, co można robić to próbować napełniać emocjonalne zbiorniczki dzieci adekwatnie do ich potrzeb. Pewnie Pani wie, że nie potrzebują tyle samo i tego samego. To na pewno zmniejszy odczucie bycia „tym drugim”.