„Nie wolno tego dotykać!” „Nie wolno tego ruszać!” „Nie wolno tam chodzić!”, „Nie wolno przeszkadzać bratu! „Nie wolno oglądać telewizji!” Nie wolno i nie wolno. Nie wiem, jak Wy, ale ja dostaję wysypki, kiedy po raz kolejny mam powiedzieć swojemu dziecku, że czegoś „nie wolno!” Co to w ogóle znaczy? Że niby coś jest zabronione? A kto zabronił i dlaczego? Zabronione dla jednego dziecka, a dla drugiego nie.
Dlaczego? Dowiedziałam się z „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”, że mówienie od siebie, o tym, co nam się nie podoba jest na pewno dużo bardziej poprawne i nie rani dziecka. Często więc zwracałam uwagę dzieciom słowami: „Nie podoba mi się to!”, „Nie podoba mi się, kiedy ktoś …”. Bardzo polubiłam tę formę, bo mogłam nawet lekko podnieść głos i dać upust swojemu niezadowoleniu, dezaprobacie i złości bez ranienia dziecka. To było w porządku.
Zdarzało się jednak, że używałam wyrażenia „Nie wolno”, myśląc przy tym, że robię dobrze. Co bowiem jest niestosownego w tym zwrocie? Niedawno sięgnęłam po książki Jaspera Juul’a i w jednej z nich natknęłam się na bardzo cenny fragment. Mówi on o tym, że słowa, które wypowiadamy do dziecka powinny być jak najbardziej osobiste. Gdy jest inaczej, słowa mogą zranić dziecko lub/i naruszyć jego pewność siebie.
Wyrażenie „Nie wolno!” nie jest osobiste. Komunikujemy nim dziecku, że ma natychmiast przestać coś robić. Z reguły jest ono też wypowiadane z takim ładunkiem emocjonalnym, że dziecko musi odebrać je w ten sposób, że nieważne, co czuje, co myśli, dlaczego chciało coś zrobić, ma przestać. „Nie wolno!” mówi: „nie liczę się z Twoimi uczuciami w tej kwestii, po prostu rób, co mówię”. „Nie możesz czegoś zrobić, bo ja tak mówię” – żadnego uzasadnienia, wyjaśnienia. A dziecko obserwuje, że jemu nie wolno, a ktoś inny może. Tu od razu rodzi się poczucie niesprawiedliwości, bycia oszukanym. Od jakiegoś czasu, kiedy mówię do Młodszego, zastępuję zwrot „Nie wolno!” różnymi innymi zdaniami. Kilka przykładów: „Nie podoba mi się, kiedy ktoś rozrzuca książki”. „Nie lubię, kiedy ktoś mnie ciągnie/chlapie”. „Nie chcę, żebyś zrzucał kwiatki, bo muszę później sprzątać”. „Nie chcę, żebyś tam chodził, bo się zamoczysz/ ubrudzisz/ możesz się skaleczyć”. I wiele, wiele innych, podobnych.
Dziewięciomiesięczne dziecko dotyka wszystkiego, co napotka, tyle samo wkłada do buzi, wchodzi wszędzie, gdzie się da. „Nie wolno!” narzuca się samo. Tym bardziej, że wydaje nam się, że taki maluszek to niewiele rozumie i nie trzeba mu wyjaśniać, dlaczego czegoś zakazujemy. Zastępując to wyrażenie zdaniami wypowiadanymi z osobistej perspektywy, odkryłam, że z wielu powodów jest to przyjemne. Po pierwsze, nie czuję się, jak strażnik, który musi cały czas czuwać i interweniować. Po drugie, co też jest bardzo przyjemne, wyodrębniałam myślowo obszary, w których to ja po prostu z jakichś osobistych powodów czegoś nie lubię lub nie chcę, więc sama się czegoś ciągle o sobie uczę. Dodatkowo zwerbalizowanie, że czegoś nie chcę, nie życzę sobie, nie lubię itd., itp., sprawia, że czuję się też bardzo w porządku wobec dziecka. Po trzecie, patrzę na moje dziecko i widzę, że ono respektuje to, że mi się coś nie podoba, że czegoś nie chcę. Kiedy on nie chce jeść, ja mu nie wmuszam. Młodszy przestaje coś robić, bo ja mówię, że tego nie chcę.
Z „Nie wolno!” było trochę śmiechu, bo Młodszy nas testował. Podchodził do doniczki z kwiatkiem i udawał, że dotyka, a jak mówiliśmy, że nie można, to się śmiał i patrzył, czy widzimy, że naprawdę nie dotyka. Lecz to była jedyna pozytywna strona „nie wolno!”, która wyszła nie od nas – wtedy jeszcze instancji zakazującej – a mającego poczucie humoru maluszka. Mówiąc „Nie wolno!”, miałam nieprzyjemne odczucie, że oszukuję dziecko. Podskórnie doskonale zdawałam sobie sprawę, że z tym „Nie wolno!” to zależy: od osoby, od nastroju, od wychowania rodzica przez jego rodziców, od przyjętego własnego sposobu wychowywania, zwyczajów panujących w poszczególnych domach itp.
Dlatego od dawna nie mówię „Nie wolno!” do Starszego, bo nie mogę tego wyrażenia nawet wypowiedzieć, wiedząc, że chyba we wszystkich sytuacjach jest ono krzywdzące i mam wrażenie oszustwa, że czegoś nie dopowiedziałam. Nie będę więc mówić „Nie wolno!” do Młodszego, tym bardziej że znalazłam sposoby dużo bardziej fair.
Nie podoba mi się, gdy ktoś inny mówi „Nie wolno!”, bo znaczy to dla mnie tylko tyle, że z nieznanych mi/ dziecku powodów, chce narzucić swoją wolę. A wszystkim, którzy podejmą się zastąpienia zwrotu „Nie wolno!” przez „Nie podoba mi się”, „Nie chcę…” itp., życzę wspaniałego odkrywania, czego nie lubicie, czego nie chcecie i dlaczego, czyli siebie na nowo
Ja mówię „nie wolno”, ale tłumaczę dlaczego. Np. nie wolno tego ruszać (gniazdka), bo jest tam prąd, który kopie i boli rączka.