Walentynkowa akcja „STOP Klapsom” z „Kocham. Nie daję klapsów”serduszko02fbMówię do Młodszego, żeby odszedł od doniczki. Już jakieś 5 miesięcy. Mówię, żeby nie jadł kocich chrupek – to pewnie od 6 miesięcy. Przestałam mówić, żeby nie wyciągał płyt z regału. Przestałam, bo mu się znudziło. (Chrupki pewnie też się wkrótce znudzą, bo ostatnio testował, jak je jeść widelcem 😉 )  Mówię do niego o ziemi i chrupkach według zasad z „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały”. Młodszy sprawdza moje granice. Bada, ile razy może. Czasem żartuje: zbliża się bokiem do doniczki albo ze śmiechem do niej podbiegnie, rozrzuci ziemię i patrzy jak reaguję. Czasem nawet chce przynieść zmiotkę – taka fajna zabawka 😉 Mówię do niego kilka razy, gdy po trzecim, czwartym nie skutkuje, biorę za rączkę i odprowadzam do miejsca, gdzie leżą zabawki. Zabawiam chwilę i tak w „lepszy” dla mnie dzień ze dwa razy, w „gorszy” nawet do pięciu (może więcej – nie liczę). Nasila mu się takie psocenie, gdy jest śpiący, więc czasem biorę na kolana i wyciszam, czasem od razu odkładam do spania, w zależności od stopnia zmęczenia, który muszę wyczuć. Starszego rozumiem o wiele lepiej, bo mówi. Mówi, śpiewa, krzyczy, gwiżdże, uderzy mnie czasem. Werbalny komunikat jest jednak dla mnie łatwiejszy w odbiorze i dzięki temu mogę o wiele więcej wskórać za pierwszym razem. To, że mówi nie zwalnia mnie jednak z „czytania” jego niewerbalnych sygnałów. Próbuję każdego dnia wszystko mówić według metod pan Faber i Mazlish. „Ty masz grzecznego Przemusia, a inni mają dzieci z charakterkami. Nie wiesz, jak to jest, kiedy dziecko bije matkę po twarzy albo ją kopie. Ona musi mu oddać. Gdy je przytuli, to je zdemoralizuje” – usłyszałam niedawno. No więc nie mam „grzecznego Przemusia” (tu mój zgrzyt zębami, bo nie dzielę dzieci na grzeczne i niegrzeczne i nienawidzę tych określeń). Uczę się każdego dnia słuchać i rozumieć moje dzieci. W dni bez stresu spowodowanego moimi „dorosłymi” sprawami idzie mi świetnie. W dni, w które jestem zdenerwowana, zmęczona, zdarzają się wpadki. Odesłałam Starszego kilka razy do pokoju na 4 minuty albo sama poszłam do innego pokoju lub łazienki. Zdarzało się, że krzyknęłam: „Nie znoszę, kiedy torturujesz brata!” Ale nie daję klapsów. Jak widzisz na przykładzie z doniczką, to wymaga więcej wysiłku. Więcej mówienia pozytywnego, rozumiejącego, mniej mówienia krytycznego. Więcej zachęt do działania, mniej nakazywania. Więcej szanowania, mniej musztrowania. Więcej mojego myślenia, mniej tłumaczenia. Więcej zostawiania przestrzeni na dziecięce wnioski, mniej komentowania dziecięcej beztroski. Więcej odwracania uwagi, mniej nawoływania do rozwagi. Więcej własnych emocji kontrolowania, mniej dziecka zachowań poprawiania. Więcej usamodzielniania, mniej instruowania. Więcej pracy nad własną cierpliwością, mniej karania dziecka moją złością. Więcej odpuszczania, mniej narzekania. Więcej przytulania… Zero klapsów. Dlaczego? Bo KOCHAM. A „miłość cierpliwa jest, łaskawa jest…” Choć uniesie się gniewem, nie dopuści złego (a klaps to zło wyrządzane drugiemu – bezbronnemu). Czasem myślę jak dziecko, rozumuję jak dziecko, by moje dziecko, gdy dorośnie nie żyło jako zranione dziecko.

Ps. Jeśli chcesz posłuchać tego tekstu, zobacz Audiobook z tekstami z bloga.

1 thought on “Mój wysiłek zamiast klapsa”

  1. Z radością przeczytałam ten tekst. Nie stosując kar nie zawsze osiągasz to, czego może byś sobie życzyła w danej chwili. Ale budujesz relację z dzieckiem, która trwa całe życie. Wiem, ile to wymaga wyrzeczeń i jakich pokładów cierpliwości. Gratuluję!

Dodaj komentarz