Dajecie dzieciom słodycze, żeby zrekompensować im przykrą sytuację? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, lecz życie samo podsuwa tematy do głębszych przemyśleń. Pytaliśmy synka, czy idzie z tatą do sklepu na 15 minut przed wyjściem. Bardzo zajęty pomaganiem mi przy sprzątaniu, odpowiedział, że nie. Jednak kiedy tata ubrany podszedł do drzwi, okazało się, że synek chce z nim iść. Było o tyle za późno, że ubrałam już mężowi Młodszego, a z dwoma i wózkiem ciężko chodzić po sklepie. Starszy musiał zostać. Lament, płacz, złość. Kolejny raz w przeciągu tygodnia taka sytuacja. Tłumaczę więc Starszemu, że trzeba się orientować i decydować, kiedy ktoś go pyta, a nie kiedy ktoś wychodzi. Lament. Rozumiem jego rozżalenie. Uczy się dopiero życia i pomoc mi przy sprzątaniu była tak atrakcyjna, że pytanie o wyjście nie przebiło się obrazowo do niego.

Z rozpędu odpowiedział, że nie idzie. Zastanawiałam się, co mu powiedzieć, bo ostatnie miesiące dały mi trochę do myślenia w temacie akceptacji uczuć. Kiedy Młodszy płacze, bo się wywróci, czegoś chce, czy dlatego że mu nie pozwalamy tego wziąć, mówię mu, że wiem, że go boli, że bardzo go boli, że się przestraszył, że bardzo coś chce itd., itp. Młodszy wtedy płacze w moim odczuciu dłużej. Dłużej w porównaniu do Starszego, bo takie tylko mam. Moje obserwacje dowodzą jednak, że nie jest to płacz, bo użala się nad sobą czy ma publiczność. Wydaje mi się, że Młodszy po prostu potrzebuje aż tak się wypłakać, bo wrażliwość w jego wieku jest inna. Czasem myślę o wewnętrznym dziecku, które część osób z niezaakceptowanymi w dzieciństwie uczuciami nosi w sobie nadal, kiedy są dorośli i wydaje mi się, że ten maluszek nadal się w nich nie wypłakał, bo mu na to nie pozwolono. I choć młodszy płacze ze 2 minuty albo dłużej, daję mu ten czas i podkreślam, że rozumiem, co się mu stało. Starszy z reguły uspokaja się w już kilka sekund. Dziś jednak Starszy rozżalił się na dłużej. Akceptowałam te uczucia, lecz on chciał bym się ubrała i poszła z nim za tatą i bratem. Suszyłam akurat włosy w łazience i było to średnio możliwe. Odpowiedziałam więc, że bardzo bym chciała iść, tylko mam mokre włosy i katar, więc wolałabym nie, bo się mogę bardziej rozchorować. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że zaproponuję synkowi sorbet truskawkowy, który uwielbia. Lecz zanim zdążyłam wyłączyć lokówkę, wiedziałam już, że tego nie zrobię, bo nie muszę. Synek przestał płakać i zajął się układaniem puzzli. Olśniło mnie, że dawanie dziecku słodyczy i innych przyjemności zaraz po tym, jak płacze po jakiejś stracie czy zawodzie jest „potrzebne” tylko wtedy, kiedy nie zaakceptujemy jego uczuć. Musimy wtedy wynagrodzić dziecku jakoś tę stratę, lukę, ten emocjonalny niedostatek czy ubytek. Sama nie wiem, jak nazwać stan, kiedy chcemy czegoś bardzo, a nie dostajemy i w dodatku nikt nas wtedy nie rozumie, ale wiecie o co chodzi. A kontynuując luźną myśl w tym temacie, nasunęło mi się, że nie muszę programować Bridget Jones jedzącej lody i czekoladę, gdy czuła, że nikt jej nie kocha. Taka daleko idąca dygresja. A ja się cieszę, że nie musiałam łatać luki emocjonalnej mojego synka tym sorbetem, nawet najlepszym i truskawkowym :)

2 thoughts on “Akceptacja uczuć a słodycze”

  1. Opisana przez ciebie sytuacja nasunęła mi refleksję, że, owszem, zdarzyło mi się poprawiać dziecku humor deserem- niespodzianką…
    Sami jako dorośli też, wzorem B.Jones, rekompensujemy sobie różne przykre uczucia czy też chandrę związaną z brzydką pogodą, zjedzeniem jakiegoś „pocieszacza”. Chyba jedynym sensownym wyjściem jest ustawienie sobie „lampki ostrzegawczej” i poskromienie impulsywności pewnych decyzji.
    Bo tak naprawdę dzieciom chodzi o nasz czas, o docenienie w sposób prosty: uwagą, życzliwością, cierpliwością, mądrą rozmową, która nie potrzebuje za wiele słów.

Dodaj komentarz