„Moja córka zabiera dla siebie wszystkie pączki.”
„Mój syn dostanie więcej od brata, a i tak czuje się pokrzywdzony.”
Znacie to?
W podejściu wychowawczym, które tu propaguję najwspanialsze jest to, że uczy nas rodziców zauważania, że nie to, co realnie dajemy ma znaczenie, ale subiektywne odczucie dziecka, czy jest nasycone czy czuje poczucie krzywdy i ciągły głód, niedosyt.
To słynne zdanie: NIE PO RÓWNO, ALE WEDŁUG POTRZEB.
Kiedy dziecko się dopomina… I tu dygresja potężnie ważna. Jak cudownie, że dziecko się dopomina! Przynajmniej rodzic ma informację, że dziecko potrzebuje, że mu czegoś brakuje. A są dzieci, które przestały się dopominać, bo doświadczyły, że wołały na próżno. Wracając do meritum. Kiedy dziecko czuje się pokrzywdzone, mówi o tym, warto usłyszeć, zaakceptować, że tak jest. Przypominam, że to kwestia subiektywna.
Istotne, by wyjść z pułapki myślenia, że to rodzic jest kiepskim rodzicem, bo jego dziecko o coś woła i lepiej, żeby nie wołało, bo przecież wszystko ma. To jeden ze społecznych wkrętów, przekazywanych bezwiednie z pokolenia na pokolenie. Boshh… „Ktoś usłyszy, że moje dziecko się żali, a przecież ma wszystko.” Wszystko ma, ale chce więcej pączków. Tylko pączków. Nie trzeba przy tych pączkach rewidować całego rodzicielstwa. A jeśli już ktoś musi, to niech dla równowagi zauważy, ile razy dziecko czegoś nie chciało, bo było syte/ zadowolone/szczęśliwe.
Wszyscy mamy potrzeby. Dorośli mają potrafić zaspokajać je sobie sami. Dzieci by zdobyły tę umiejętność najpierw mówią, na podstawie reakcji rodzica powstaje schemat, co zrobić z tą potrzebą. Słyszysz jako rodzic, dajesz, albo nawet dajesz tylko i AŻ w wyobraźni – to forma akceptacji: „Zjadłabyś wszyyyyyyyystkie te pączki, które tu widzisz w cukierni. Tak pysznie wyglądają. Mniam. Mniam.” I jaka to fajna zabawa – budująca więź między dzieckiem i rodzicem. Zabawa, zamiast szarpaniny: „Nie możesz/Miałeś już/” Porównań do drugiego dziecka, które to porównania są strzałem we własną rodzicielską stopę. „A Maciek zjadł dwa i mu wystarczyło…” Wrrr… Gdyby dziecko umiało powiedzieć: „Ale ja nie jestem Maciek i potrzebuję cztery!!!”
Czy rodzic słyszy dziecko, kiedy mówi, że chce wszystkie pączki? Czy słyszy czego dziecku brakuje faktycznie za tymi pączkami? Prawa do zaspokojenia swojej potrzeby? Jaką miarą mierzy, ile dziecko ma dostać? Może dziecko chce więcej pączków i czuje, że ma stale za mało, ale np. zupełnie nie lubi i nie chce czekolady i całą odda bratu? Och, jak pięknie wyglądają te wymiany między dziećmi! O ile na nie pozwolimy!
Znów zrobię dygresję. Ta potrzeba kontroli! Nawet – a może przede wszystkim – kontrola jedzenia. No tak, kto rządzi jedzeniem, ten ma władzę….. To miejsce, gdzie retrospekcja jest wysoce wskazana, a bardziej „po polskiemu” – rachunek sumienia.
Kontynuując. Jeśli rodzic słyszy, że dziecko chce więcej pączków, ale uważa, że ma zjeść tyle, ile brat lub siostra, to przecież naturalne, że w dziecku rodzi się poczucie krzywdy, ma żal, że nie dostaje, tyle, ile chce.
To naturalne! Tak się dzieje w każdym z nas. A jeśli uważamy, że nie, to… poddajemy się manipulacji. Tak! Sami sobą manipulujemy, by udawać, że jest inaczej. Bo albo nas jako dzieci zmanipulowano albo sami wstawiliśmy sobie taki mechanizm obronny,… ŻEBY MNIEJ BOLAŁO!!!!
I dla uspokojenia. Dziecko, które CZUJE, ŻE MA PRAWO ZJEŚĆ, ZJE MNIEJ. Jeśli dłuuuuugo miało limitowane/ograniczane/wyliczane/, to może raz (rzadko kiedy dwa razy) zje więcej. I kiedy poczuje sytość, przestanie po to sięgać albo zje mniej.
Zrobiłam kiedyś eksperyment na sobie. Nigdy nie jadałam oponek z piankami, bo z domu byłam nauczona, że „to syf”. I raz zdecydowałam się zjeść. Chciałam trzy. Kupione. Kawka i biesiada. Zjadłam z radością dziecka i prawem, że mi można niecałe dwa. A teraz uśmiecham się już tylko w sklepie do tych oponek: „nie, nie, kochane, jednak dziękuję!”
Takie to jest.
Sytego Tłustego Czwartku
w uczuciach przede wszystkim.